niedziela, 27 kwietnia 2014

W Dolinie Draâ

Przełęcz Tizi n'tinififft

Przed wyjazdem długo zastanawialiśmy się, którą dolinę zobaczyć - Dades czy Draâ. Koniec końców sprawa rozwiązała się sama - starczyło czasu na obie i całe szczęście, bo każda z nich byłaby nie do odżałowania.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Erg Chebbi, czyli piaski wokół Merzougi

Erg Chebbi

O godzinie 21:00 siedzieliśmy w autobusie linii Supratours do Merzougi położonej u podnóży wydm Erg Chebbi. Miejsca są numerowane, więc warto zwrócić uwagę, żeby nie kupić tych z numerami od 1 do 8. Są one najmniej komfortowe. Niestety kupując bilety nie byliśmy tego jeszcze świadomi, więc dwa z nich przypadły właśnie nam. O komforcie podróży nie było mowy. Gdy tylko autobus ruszył zaczęliśmy rozglądać się za lepszą miejscówką. Usadowiliśmy się na nowych miejscach wygodnie i zamknęliśmy oczy. Po jakiś 4 godzinach kierowca zrobił sobie przerwę w przydrożnym barze. Tradycją jest, że w Maroku autobusy robią chociaż jeden przystanek. Jest on zawsze wliczony w czas przejazdu. Ja postanowiłam wykorzystać ten moment na siusiu. Ustawiłam się w dość długiej kolejce. Zimno było strasznie. Ja, jak to ja, wyraziłam swoje niezadowolenie cichym "ja pierdzielę". Na co stojąca przede mną dziewczyna zareagowała słowami – to "ja pierdzielę" wszędzie poznam. W ten oto sposób poznaliśmy D. i Ł. z Wrocławia, z którymi spędziliśmy kilka następnych dni.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Fez... Co za dużo to niezdrowo

Fes - Bab BoujloudFes

W Fezie byliśmy pod wieczór. Na dworcu CTM zaczepił nas taksówkarz i zaproponował, że za 60 $ zawiezie nas pod najważniejszą bramę medyny, czyli Bab Boujloud. Uciekliśmy od niego tak szybko jak się dało. Po długich poszukiwaniach odpowiedniej taksówki dojechaliśmy do medyny za 15 dh. Trochę czytaliśmy o marokańskich, a w szczególności feskich o naganiaczach, ale Chefchaouen uśpiło naszą czujność. Weszliśmy w medynę, pierwsza myśl: nie jest tak źle. Nikt nas nie atakuje. Niestety po 5 minutach nastąpił atak zmasowany ze wszystkich stron. Naciągacze zauważyli, że mamy przewodnik Lonely Planet więc rzucali nazwy hosteli, które w nim polecają. Chodzili za nami, krzyczeli, nie chcieli odpuścić. Nie dało się nawet na chwilę przystanąć, żeby spojrzeć na mapę i pomyśleć gdzie dalej iść. Było ich mnóstwo. Po 10 minutach pobytu w tym mieście miałam już go serdecznie dość. Koniec końców zdecydowaliśmy się na "pomoc" jednego z nich. Za 5 dh miał nas doprowadzić do wybranego przez nas hotelu. Niestety po drodze do obranego celu wygadaliśmy się, że nie mamy zarezerwowanego w  noclegu, więc trafiliśmy… Bóg jeden wie gdzie. Naganiacz zaprowadził nas w jakiś ciemny zaułek z rozpadającymi się budynkami i próbował nam wmówić, że w jednym z tych budynków kiedyś był hotel, którego szukamy, ale wykupili go Francuzi i zlikwidowali. No cóż… Potem oczywiście zaprowadził nas do "swojego" riadu. Obiektywnie muszę napisać, że riad był zadbany i nie aż taki drogi jak się potem okazało. Nie skorzystaliśmy jednak z oferty. Byłam w tamtej chwili wkurzona, głodna i zmęczona. W końcu udało nam się samodzielnie znaleźć jeden z polecanych w Lonely Planet hoteli, czyli Dar Bouanania. Dość drogi i syfiasty. Następnego dnia uciekliśmy z niego. W tamtym momencie jakikolwiek znaleziony hotel był dla nas wybawieniem.

środa, 16 kwietnia 2014

Chefchaouen, czyli niebiesko mi

ChefchaouenChefchaouen

Nie ukrywam, że z tym miejscem wiązaliśmy duże nadzieje i absolutnie nie zawiedliśmy się. Przystanek CTM w Chefchaouen znajduje się 15-20 minut od medyny, cały czas pod górę, ale spokojnie można ten odcinek przejść na własnych nogach. Tak jak my. Po przekroczeniu bramy prowadzącej do medyny spodziewaliśmy się ataku naganiaczy, tym bardziej, że byliśmy jeszcze z dużymi plecakami. A tu guzik z pętelką – zero naganiaczy. Jeden ze sprzedawców widząc naszą dezorientację w terenie sam zaoferował pomoc. Trochę z nieufnością wysłuchaliśmy jego rad, a potem czekaliśmy na wyciągnięcie przez niego dłoni po dirhamy, ale nic takiego nie miało miejsca. Zaczęło się dobrze...

Nie mieliśmy zarezerwowanego hotelu więc na początek zaczęliśmy szukać noclegu. Zdecydowaliśmy się na Hotel Koutoubia – bardzo fajny i nieduży hotelik blisko głównego placu medyny. Przemiły właściciel, pyszne śniadanie serwowane na tarasie i komfortowe pokoje składają się na to, że z czystym sumieniem możemy polecić to miejsce. W hotelu zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy na podbój miasteczka.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Z Tangeru do Chefchaouen

Tetouan

W Tangerze wylądowaliśmy o godzinie 19:00. Formalności na lotnisku trwały dość krótko, może dlatego, że wyszliśmy z samolotu jako jedni z pierwszych, przez co byliśmy na początku kolejki do kontroli paszportowej. Po kontroli wymieniliśmy ok. 100 euro na dirhamy (proponuję wymienić absolutne minimum, ponieważ kursy w kantorach na lotnisku są bardzo niekorzystne), a już chwilę później siedzieliśmy w taksówce do centrum Tangeru.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Kevelaer - przystanek w drodze do Maroka

W drodze do Maroka - Kevelaer

Godzina 3:15 - pobudka, szybki prysznic, kawa i w drogę. Prosto na dworzec kolejowy i do Bydgoszczy. Tym razem byliśmy w niej, można powiedzieć, tylko przejazdem. Było nam już dane gościć w tym mieście i na pewno do Bydgoszczy jeszcze wrócimy. Zaskoczyło nas nieco bydgoskie lotnisko – jest małe, bardzo małe. Dziennie odbywa się z niego jeden, czasem pewnie z dwa loty. Swoją drogą ciekawe czy lotnisko jest rentowne?

Prosto z tego naprawdę przyjemnego miasta polecieliśmy do Dusseldorf Weeze. Na lot z Weeze do Tangeru musieliśmy czekać 6 godzin. Oczywiście nie zamierzaliśmy tego czasu  marnować na zwiedzanie lotniska. Po krótkim rekonesansie, co i jak w okolicy, ruszyliśmy do pobliskiego Kevelaer.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Targowanie obowiązkowe

Fez - sprzedawca słodyczy

W Maroku zasada przy zakupie większości produktów czy usług jest prosta: kto się nie targuje ten traci. Czasem sporą sumkę. My próbowaliśmy się targować prawie wszędzie: z recepcjonistami w hostelach, ze sprzedawcami na soukach czy z taksówkarzami. Nie zawsze rezultaty były zadowalające (czasem nawet dawaliśmy się naciągnąć), ale zawsze warto próbować. Bywało, że w sklepach spożywczych lub barach ceny były z góry ustalone i nie było możliwości zbicia ich ani o pół dirhama.

Jak się targować? Oto kilka propozycji:

Rzecz o kuchni marokańskiej, czyli "dzień dobry kurczaczku" *

No cóż, aż wstyd się przyznać, ale z Maroka wróciło mnie jakieś 3 kg więcej. A to wszystko za sprawą kuchni marokańskiej. Tagine, cuscus, naleśniczki i ciacha towarzyszyły mi w tym kraju dosłownie każdego dnia. Na sama myśl o tych wszystkich pysznościach zaczyna mi ciec ślinka. Muszę jednak przyznać, że przez to pod koniec wyjazdu trochę tęskniłam za naszym tradycyjnym schabowych. No, ale wracamy na stół marokański...

sobota, 5 kwietnia 2014

Maroko praktycznie: Transport

Merzouga - grand taxi

Transport w Maroku jest rozwinięty nie gorzej niż w Polsce. Z Tangeru przez Rabat, Casablankę i Marrakesz, aż do samego Agadiru, dotrzemy całkiem dobrej jakości koleją. Pociągiem możemy także dojechać na północno-wschodnie wybrzeże, zatrzymując się po drodze w Meknes i w Fezie. Rozkład jazdy pociągów i ceny biletów znajdziecie na stronie www.oncf.ma. Nie ma możliwości kupna biletów przez internet.

Tam gdzie nie dojedziemy pociągiem, dojedziemy autobusem. W Maroku funkcjonuje dwóch głównych przewoźników autobusowych i dziesiątki mniejszych.