czwartek, 24 kwietnia 2014

Erg Chebbi, czyli piaski wokół Merzougi

Erg Chebbi

O godzinie 21:00 siedzieliśmy w autobusie linii Supratours do Merzougi położonej u podnóży wydm Erg Chebbi. Miejsca są numerowane, więc warto zwrócić uwagę, żeby nie kupić tych z numerami od 1 do 8. Są one najmniej komfortowe. Niestety kupując bilety nie byliśmy tego jeszcze świadomi, więc dwa z nich przypadły właśnie nam. O komforcie podróży nie było mowy. Gdy tylko autobus ruszył zaczęliśmy rozglądać się za lepszą miejscówką. Usadowiliśmy się na nowych miejscach wygodnie i zamknęliśmy oczy. Po jakiś 4 godzinach kierowca zrobił sobie przerwę w przydrożnym barze. Tradycją jest, że w Maroku autobusy robią chociaż jeden przystanek. Jest on zawsze wliczony w czas przejazdu. Ja postanowiłam wykorzystać ten moment na siusiu. Ustawiłam się w dość długiej kolejce. Zimno było strasznie. Ja, jak to ja, wyraziłam swoje niezadowolenie cichym "ja pierdzielę". Na co stojąca przede mną dziewczyna zareagowała słowami – to "ja pierdzielę" wszędzie poznam. W ten oto sposób poznaliśmy D. i Ł. z Wrocławia, z którymi spędziliśmy kilka następnych dni.

Autobus miał przyjechać do Merzougi o 8 rano. Było nam to bardzo na rękę. Niestety, tak jak autobusy w Polsce się spóźniają, tak w Maroku jest na odwrót. W Merzoudze byliśmy o godzinie 5:00. Ze snu wyrwali nas wrocławianie. W pierwszej sekundzie nie za bardzo wiedziałam co się dzieje. Autokar był już pusty, na zewnątrz ciemno, totalne za*upie. Przy autokarze kręciło się jeszcze kilka osób, ale większość rozpierzchła się gdzieś po wsi. D. z Ł. zaproponowali, że możemy udać się z nimi do couchsurfera Mustafy, który kręcił się już w pobliżu autobusu. Mustafa potwierdził, że nie będzie dla niego problemem ugoszczenie jeszcze dwóch przybyszy. Poszliśmy za nim z pewną obawą. Nigdy nie korzystaliśmy z takiej formy pobytu. Postanowiliśmy zobaczyć co w trawie piszczy, a potem zdecydować co robimy dalej. Mustafa zaprowadził nas do swojej "hacjendy". Dla turystów miał specjalnie przygotowane pokoje - czyste i przyjemne. Bardzo, ale to bardzo, starał się nas przekonać żebyśmy u niego zostali. Hmmm… zastanawialiśmy się o co chodzi. Fez dał nam trochę do myślenia i wiedzieliśmy już, że w Maroku raczej nic za darmo i zawsze, ale to zawsze, trzeba mieć się na baczności. Decyzję odłożyliśmy na potem ponieważ zaczynało się niesamowite przedstawienie.

Zostawiliśmy nasze bagaże u Mustafy i ruszyliśmy na pustynię podziwiać wschód słońca. Cudo. Siedzieliśmy na jednej z najwyższych wydm na pustyni i zachwycaliśmy się spektaklem, które zafundowały nam słońce i piasek. Tak na marginesie to słynna marokańska pustynia jest niewielka, a mimo to wygląda niezwykle. Pomarańczowy kolor piaskowych gór niesamowicie kontrastuje z otaczającym pustynię ze wszystkich stron kamiennym czarnym pustkowiem. Tak jak pisałam wcześniej, pustynia jest malutka. Stojąc na wysokiej wydmie, można całą ogarnąć wzrokiem. Ciągnie się przez 35 km, a w najszerszym punkcie ma tylko 7 km. Zaraz za wydmami jest już granica z Algierią.

Erg Chebbi

W Merzoudze dość popularny jest sandboarding i... narciarstwo. Niedaleko domu Mustafy znajdziemy nawet wypożyczalnię desek snowboardowych i nart. Wojtkowi jednak najbardziej spodobało się zbieganie z wydm. Nigdzie indziej wywracanie się przy pełnej prędkości nie jest tak przyjemne i bezbolesne.

Erg Chebbi
Erg Chebbi
Erg Chebbi

Po nacieszeniu oczu wschodem słońca, jednym z piękniejszych jakie widzieliśmy, powolnym krokiem udaliśmy się do wioski. Po drodze spotkaliśmy naszego gospodarza, który zaproponował nam berberyjski omlet na śniadanko. Kupiliśmy jajka i chleb. Potem prysznic i jedzonko. Przy śniadaniu oczywiście towarzyszył nam Mustafa. Trochę opowiedział o Berberach, a właściwie Imazighen (wolni ludzie) bo nazwa Berber pochodzi od łacińskiego barbarus – barbarzyńca. Mówił o ich zwyczajach, kulturze, historii - trzeba przyznać, że była to dość ciekawa rozmowa.

Merzouga
Merzouga

Mustafa cały czas próbował nas przekonać, żebyśmy u niego nocowali. Pokazywał wpisy w Internecie na swój temat, wszystkie oczywiście pozytywne, udowadniał, że nic nie robi dla zarobku. My jednak przed oczami cały czas mieliśmy Fez. Postanowiliśmy przejść się po okolicy i znaleźć alternatywną bazę noclegową. Nie było nam to jednak dane ponieważ gospodarz poszedł z nami i sporym nietaktem było zachodzić do hoteli. Przespacerowaliśmy się więc w jego towarzystwie w rytm słynnej Aishy (a co tam, pośpiewaliśmy sobie trochę) po Merzoudze i pobliskich wydmach. W samej Merzoudze szczególnie warto przejść się po ogrodzie palmowym. Mieszkańcy w cieniu palm uprawiają głównie warzywa. Ogród jest nawadniany siecią kanałów. Nawet na pustyni widuje się liczne studnie, więc teren musi być dość bogaty w wody gruntowe.

Erg Chebbi
Erg Chebbi
Erg Chebbi

Gdy wracaliśmy do domu, Mustafa zaczął zachwalać wycieczki na wielbłądach po pustyni. Wcześniej też o tym wspominał, ale byliśmy zbyt zmęczeni, żeby podchwycić temat. Ni stąd ni zowąd, zakupiliśmy wycieczkę z noclegiem na pustyni, a dziewczyny z wersją rozszerzoną, czyli transportem do miejsca biwakowania na wielbłądach, jak przekonywał nie jego wielbłądach tylko znajomego. Przyjemność kosztowała 350 dh z wielbłądem, a bez wielbłąda 200 dh. Obiecał nam też transport następnego dnia rano z Merzougi do Ouarzazate za 180 dh. Oczywiście do niczego nie zostaliśmy zmuszeni, a namowy nie były zbyt nachalne. Muszę jednak przyznać, że niezły z niego handlowiec bo nie mieliśmy w planach kupienia takiej pustynnej przygody. Myślę, że couchsurfing to dla Mustafy znakomity patent na ściąganie klientów. Wszystko pięknie zapakowane w absolutnie nieodstraszający couchsurfing, a jak się odwinie papierek to znajdziemy tam kwitnący biznes. Na marginesie dodam, że już na pustyni chłopak, który był naszym opiekunem wygadał się, że Mustafa jest jego bratem. Zresztą po powrocie do Polski znalazłam w Internecie informacje o "biurze podróży" Mustafy. Ot i wszystko w temacie... no prawie wszystko bo mieliśmy potem problem z transportem do Ouarzazate, ale o tym za chwilę.

Erg Chebbi
Erg Chebbi

Po godzinie 16:00 podążałyśmy na grzbietach wielbłądów, a chłopaki na własnych nogach, w stronę najwyższej wydmy w Maroku. Wielbłąd fajnie kołysał. Było całkiem wygodnie. Może poza chwilami gdy schodził z górki. Po jakiejś godzinie byliśmy na miejscu. Zaparkowaliśmy przy wydmie i dawaj na górę. Oj ciężko było, ale daliśmy radę. Zachód słońca podziwiany z najwyższej wydmy był magiczny. Z każdą mijającą minutą pustynia przybierała inne barwy. Znowu było cudnie. Ciężko cokolwiek tu napisać, więc mam nadzieję, że atmosferę tego miejsca najlepiej oddadzą zdjęcia...

Erg Chebbi
Erg Chebbi
Erg Chebbi
Erg Chebbi
Erg Chebbi
Erg Chebbi
Erg Chebbi

Po zejściu do obozowiska (niektórzy zjeżdżali ze stromej wydmy na tyłkach lub na butelkach) zjedliśmy obiadokolację, na której podano najpyszniejszy tagine w Maroku. Szukaliśmy w nim ukrytego w warzywach kurczaczka. Udało się go oczywiście znaleźć i powiedzieć "dzień dobry kurczaczku". Pod stertą warzyw kryło się sporo doskonale przyprawionego mięsa. Na koniec wieczoru przewodnicy zaserwowali nam krótki koncert. Muzyka berberyjska wpada w ucho, słucha się jej z wielka przyjemnością. O arabskich nutach nie mogę tego niestety powiedzieć. Po kolacji i koncercie poszliśmy do łóżek, a właściwie śpiworów. Spaliśmy w "namiotach" zbitych z blachy obłożonych grubymi kocami. Noc, jak to na pustyni, była bardzo zimna. Przed pójściem spać mieliśmy jeszcze podziwiać słynne rozgwieżdżone niebo nad Saharą. Niestety (lub stety) nie mieliśmy takiej okazji, ponieważ księżyc tej nocy świecił tak jasno, że nie było widać żadnej gwiazdy. Było na tyle widno, że namioty i inne obiekty rzucały całkiem wyraźne cienie.

Następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie. Musieliśmy obudzić brata Mustafy bo jeszcze smacznie chrapał, a potem szybko na wielbłądy i do Merzougi. W drodze powrotnej po raz kolejny podziwialiśmy wschód słońca. Po raz kolejny magia.

Erg Chebbi

U Mustafy szybki prysznic i śniadanie. Wycieczka była naprawdę super. Poza tym nie ma chyba też mieć mu za złe, że próbuje zarobić na utrzymanie rodziny i trochę kombinuje.
Po godzinie 8:00, gdy odjechał jedyny autobus do Ouarzazate, gospodarz obwieścił nam, że niestety cena transportu do naszego celu wzrosła. Busik miał nas wziąć z Rissani, oddalonego o jakieś 35 km od Merzougi, a nie jak poprzednio ustaliliśmy z Merzougi. W związku z tym powinniśmy byli zapłacić 20 dh więcej za taksówkę do Rissani. Lekka konsternacja. Poczuliśmy się oszukani i wkurzeni. Gdybyśmy dowiedzieli się o tym 20 minut wcześniej już byśmy siedzieli w autokarze Supratours, a tak byliśmy skazani na Mustafę. Zaczął nam opowiadać bajki, że i tak cały transport jest tańszy niż Supratours, co oczywiście było nieprawdą. Negocjowaliśmy cenę, a że nasz gospodarz miał już wszystko ustawione, trochę grosza zaoszczędziliśmy. Stanęło na 170 dh, Supratours kosztuje ok. 130 dh. Plusem busika miało być to, że będziemy w Ouarzazate sporo szybciej niż Supratours. Oczywiście nie byliśmy.

Grand taxi dojechaliśmy do Rissani, a stąd zabrał nas busik turystyczny. Towarzystwo przywitało nas piosenką. Czułam się jak w wariatkowie. Jedna z turystek kiedy dowiedziała się, że jesteśmy z Polski, bardzo się ucieszyła i próbowała ze mną rozmawiać po polsku:

T. - Cesc.
Ja - Cześć.
Dziewczynę ogarnęła radość, że ją zrozumiałam.
T. - Jak się mas?
Ja - Dobrze.
T. - Jesteś głupia.
Moja zdziwiona mina
Ja - What?
T. - Jesteś głupia. - Z uśmiechem na twarzy oznajmia po raz kolejny. Widząc moje zdziwienia, zaczęła się zastanawiać czy nie powiedziała czegoś czego nie powinna mówić.
T. - What does it mean?
Ja - You are stupid.

Zaczęła oczywiście przepraszać i wyjaśniać, że kolega z Polski tłumaczył jej to jako "you are creazy". Już nic nie powiedziała po polsku :-). Cała sytuacja była  komiczna .

Zabawne było to, że ta garstka ludzi, których spotkaliśmy w busiku, totalnie nie ogarniała gdzie przed chwilą byli i dokąd jadą. Przebywali w Maroku, a nie mieli na jego temat zielonego pojęcia. Co powiedział im przewodnik przyjmowali z powagą, nie zadawali pytań, byli takimi wtórnymi turystami, których nie interesowało nic poza zakupami, jedzeniem i "łaj-faj". Jak było wi-fi to wydawali się być przeszczęśliwi. Kierowca aby zadowolić pasażerów co jakiś czas zatrzymywał się w przydrożnych barach z wi-fi. Zanin ruszyliśmy w dalszą podróż puszczał piosenkę. Cała grupa zbierała się przy samochodzie i tańczyli. Grrr... Na jednym z przystanków zapytali się czemu my nie tańczymy. Odpowiedzieliśmy, że przy następnej okazji się dołączymy. Jedna z turystek stwierdziła, że musimy koniecznie się dołączyć i że tym razem najlepiej tańczyli Japończycy...

Po drodze nie ominęły nas wspaniałe widoki na Dolinę Dades... dziwiło nas tylko to, że grupa turystów z naszego busika zupełnie nie była zainteresowana podziwianiem ich.

Z Merzougi do Ouarzazate
Z Merzougi do Ouarzazate

Ł. i D. wysiedli w Skourze. Tu już czekał na nich Nażib, najprawdopodobniej znajomy Mustafy, ale o Nażibie więcej w następnym poście. Naszym zadaniem było dotrzeć do Ouarzazate i tam wynająć samochód. Następnego dnia mieliśmy udać się razem do Doliny Draa.

Ouarzazate okazało się bardzo nowoczesnym miastem. Zresztą jakie ma być miejsce, gdzie kręci się kilka filmów rocznie (są tu wielkie studia filmowe). Czyste, spokojne, przemili ludzie, zero naganiaczy. Mieliśmy to szczęście, że na głównym placu miasta trwały akurat bardzo fajne koncerty muzyki berberyjskiej. W jednej z restauracji spotkaliśmy Polaków, którzy załatwili nam tańszy obiad. Jednak nie zawsze Polak, Polakowi wilkiem. Potrafimy sobie pomagać i to jest piękne.


Samochód wynajęliśmy w Dune Car - nówka sztuka Dacia Logan. Koszt to 30 euro za dobę wraz z pełnym ubezpieczeniem zwalniającym z jakiejkolwiek odpowiedzialności. Możemy polecić tą wypożyczalnię.

PRAKTYCZNIE:

Nocleg:
  • Couchsurfing u Mustafy - schludne pokoje, ciepła woda - przyjemnie. Sympatyczny gość z tego Mustafy, ogólne wrażenie zepsuła trochę opisana wcześniej sytuacja z transportem do Ouarzazate, ale wycieczki na pustynie i jego pensjonat możemy polecić. http://www.cameltrekkingdesert.wordpress.com
  • Sporo małych pensjonatów rozsianych po miejscowości.
  • Hotele i miejsca dla camperów na granicy wioski i wydm Erg Chebbi.
Wyżywienie:
  • O tym nie możemy napisać za wiele, bo jedliśmy u Mustafy i na pustyni.
Transport:
  • Bezpośrednio do Merzougi dojeżdżają tylko grand taxi oraz autobusy linii Supratours (rozkład jazdy na stronie http://www.oncf.ma/).
  • Autobus z Fezu podobno zawsze przyjeżdża ok. 5 rano, a w rozkładzie jazdy podają 8:00.
  • Kierunek Ouarzazate - jeden autobus dziennie, odjazd o 8:00.
  • Kierunek Fez - jeden autobus dziennie, odjazd o 19:00.
  • CTM ma swój dworzec w Rissani (ok. 35 km od Merzougi). Do samego Rissani można dojechać grand taxi za ok. 120 dh.
Lokalna aktywność:
  • W centrum Merzougi znajduje się pełno biur turystycznych oferujących różne formy aktywności, w tym: wycieczka na wielbłądach 2-godzinna, wycieczka na wielbłądach z noclegiem, wycieczka na wielbłądach kilkudniowa, przejażdżki quadem lub jeepem po wydmach, itp...
  • Cena za najpopularniejszą opcję z wielbłądem i noclegiem to ok 30 euro od osoby.

Więcej zdjęć z całego Maroka możecie zobaczyć pod tym linkiem.

Brak komentarzy

NAPISZ COŚ