piątek, 22 maja 2015

Floating Market w Damnoen Saduak

Floating Market - Damnoen Saduak

Pływający Targ chcieliśmy zobaczyć bardzo. W planach był poczatkowo jeden z mniej komercyjnych tagów, jednak okazało się, że targ w Damnoen Saduak jest jedynym, który "działa" także w dni powszednie. W Bangkoku nie spędziliśmy ani jednego weekendu, więc za dużego wyboru targów pływających nie mieliśmy. Stąd wyszło na to że odwiedzimy właśnie Damnoen Saduak. Tak więc, że Floating Market w Damnoen Saduak będzie przesiąknięty komercją wiedzieliśmy jeszcze zanim się na nim znaleźliśmy. Pomimo to postanowiliśmy dołożyć wszelkich starań, żeby na niego dotrzeć. Zresztą nasza filozofia mówi, że to co komercyjne nie konieczne jest złe, fuj, ble... Chcieliśmy to zrobić oczywiście przy jak najmniejszych kosztach, więc zdecydowaliśmy się zorganizować transport na własną rękę.

czwartek, 21 maja 2015

W drodze do Tajlandii

Piątek. Ósma, dziewiąta, dziesiąta.... Niecierpliwie odliczałam godziny. Niby byłam w pracy, ale moje myśli były już w zupełnie innym miejscu. No i w końcu wybiła 15:30. Po ośmiu godzinach piątkowej męczarni byłam coraz bliżej zasłużonego wypoczynku w rajskim kraju. Zanim jednak do Tajlandii trafiliśmy (ja i Wojtek), po pierwsze musieliśmy dotrzeć do Warszawy. Niby blisko, a daleko.

W listopadzie, po szumnym ogłoszeniu przez PKP zniżek na mega, super, hiper, szybki pociąg, postanowiliśmy skorzystać z tej opcji. Pierwsze podejście zrobił Wojtek. 14 listopada przed godziną 0:00 udał się na dworzec kolejowy w Gdańsku. Stanął grzecznie w kolejce, która nota bene była bardzo krótka i zamierzał kupić bilety. Ważne jest tu słowo zamierzał ponieważ jak wszem i wobec wiadomo, serwery PKP uniemożliwiły ich sprzedaż. I tak PKP bujało się z problemem serwerów ładnych parę dni. Koniec końców sukces. 23 grudnia czyli dokładnie 30 dni przed podróżą do Warszawy kupiliśmy bilety na pendolino za 49 zł od osoby.

23 stycznia 2015 r. o godzinie 18:00 wyczekiwaliśmy, aż maszyna podjedzie. I podjechała. Była niczym celebrytka wyczekiwana przez tłumy fanów. Kilka osób nawet pokusiło się o nakręcenie filmu pt. "sunie pendolino po torach". Maszyna wygląda ciekawie, w szczególności jej przód niczym dziób ptaka. Robi się jednak trochę smutno, kiedy przychodzi nam się zachwycać czymś, co poza granicami naszego kraju jest z reguły normalnością, a to przecież MY jesteśmy zieloną wyspą.

Wgramoliliśmy się do naszego przedziału i rozsiedliśmy wygodnie. Trzeba przyznać, że miejsca na nogi jest sporo. Zaletą jest również bez wątpienia fakt, że pociąg jest ciii...chutki. Gdyby nie to, że wyłączono ogrzewanie i zmarzłam nieco, to powiedziałbym, że podroż przebiegła rewelacyjnie.

Po 3 godzinach byliśmy w Warszawie...