niedziela, 10 lutego 2019

Porto - Dzień I - Vila Nova de Gaia


Do Porto zajeżdżamy późnym wieczorem. Odwiedzamy je drugi raz. Cztery lata temu jakoś nie poczułam tego miasta. Nie zależało mi na powrocie tutaj. Moi współtowarzysze byli z kolei zachwyceni. Tworząc plan na Portugalię podstawiłam dać temu miastu drugą szansę - uległam namowom Wojtka i wróciliśmy.

W 2014 r. Porto witało nas ciszą. Tym razem jest inaczej. Obawiamy się, że nie znajdziemy wolnego miejsca parkingowego w pobliżu wynajętego apartamentu. Z pomocą przychodzi nam właściciel. Parkujemy tuż przy budynku, w którym mamy mieszkać, w dodatku na darmowym miejscu, więc na dzień dobry jesteśmy z 30 euro do przodu.

Lokum przerosło nasze oczekiwania, jest niemal idealne. Czysto, komfortowo i wszędzie blisko. 

Tego dnia już nigdzie się nie udajemy. Po całym dniu spędzonym w Nazare (rewelacja ! ) i Aveiro, które nas trochę rozczarowało, padamy jak kawki. Jutro czeka nas długi dzień.

Po Porto i leżącej po drugiej stronie rzeki Duoro Vila Nova de Gaia planujemy szwendać się 2 dni, a wyjechać trzeciego z rana. Nie mamy żadnego konkretnego planu.


Już z rana potwierdza się, że wróciliśmy do innego miasta. Cztery lata temu w marcowe, chłodnawe dni spacerowaliśmy po opustoszałych i często zapuszczonych uliczkach. Dziś jest zgoła inaczej. Wszędzie sporo spacerowiczów. Sporo kamieniczek zostało odrestaurowanych. Kawiarnie, tawerny, restauracje żyją. Miasto żyje. Podobno to wszystko dzięki temu, że stare opuszczone kamienice "idą" pod wynajem, przechodząc tym samym kompletną metamorfozę. Ma to swoje plusy i minusy. Władzom Porto nie do końca podoba się fakt, że centrum miasta jest w sporej części oddane turystom. Mieszkańcy uciekają z centrum, przez co Porto traci po części swój dawny charakter. Z drugiej strony niegdyś zaniedbane budynki są remontowane, ruch turystyczny wzrósł, biznes się kręci. .


Większość pierwszego dnia spędzamy w Vila Nova de Gaia. Przechodzimy przez XIX wieczny most Luisa I i po chwili jesteśmy w Vila Nova - w raju dla koneserów wina. Most jest dwukondygnacyjny. Na dole korzystają z niego i piesi i zmotoryzowani. Górą mogą poruszać się wyłącznie piesi i... pociągi jeżdżące żółtą linią metra. Widok, który się roztacza z góry jest rewelacyjny - w opinii Wojtka jest to najładniejsza panorama miejska Europy.


Co robiliśmy w Vila Nova de Gaia? Nic. Siedzieliśmy i gapiliśmy się się na ludzi, wodę, łódki i panoramę Porto. Widoki i atmosfera stwarzały idealne warunki do nicnierobienia. Gdyby nie fakt, że zaczęło nam w brzuchach burczeć siedzielibyśmy tam bez końca, aż do zmroku. Są jednak rzeczy ważne i ważniejsze, jeść trzeba. Ruszamy. W 2014 r. krążyliśmy po niej poszukując otwartych winiarni, a jest ich tam co nie miara - dla każdego coś dobrego. Tym razem szukamy szamy. Nad samą rzeką restauracji i kawiarni jest sporo. Obecnie na czasie jest Municipal Market of Beira Rio, sporych rozmiarów hala targowa, nastawiona na turystów. Jedzenie wygląda zacnie, aczkolwiek jest dosyć drogo. Olaf pałaszuje super-mega wegańską zupkę dyniową i ruszamy dalej w poszukiwaniu mięsa, ryb i wszystkiego tego, co nie za bardzo jest teraz na czasie. Ma być niezdrowo. :) Idziemy stromo w górę, coraz bardziej oddalając się od rzeki. Cel naszej wędrówki odnaleźliśmy na jednym z polskich blogów podróżniczo-kulinarnych (poszli-pojechali.pl). Z każdej strony otaczają nas magazyny po brzegi wypełnione butlami, beczkami, tankami.


Docieramy w końcu do naszego celu - restauracji Tony Helena. Nie znajdziecie jej nawet na tripavisor. Rodzinna knajpka zorientowana na mieszkańców. Sporych rozmiarów. Pani Kelnerka po angielsku nie za bardzo. Ciężko się było dogadać, ale uśmiech nie znikał z jej twarzy. Zamawiamy coś, nie do końca wiedząc co. Generalnie jest smacznie i bardzo tanio. Za zupę, danie główne, kawę i deser zapłaciliśmy po 6 euro! Wojtek je ryby, a ja jeden z portugalskich specjałów - kiełbasę Alheira. Deser jest zaskakujący. Pani Kelnerka wrzuca na talerz plaster marmolady i przykrywa go plastrem sera. Życzy oczywiście smacznego, ale my przekonani nie byliśmy. Smakuje to lepiej niż wygląda. Nie był to przypadkowy "deser". Spotykaliśmy się z nim również w dalszych etapach podróży po Portugalii. Z pełnymi brzuchami i z zadowoleniem opuszczamy restaurację.


Schodzimy ponownie w okolice Douro. Wąskie uliczki czarują, a restauracje i winiarnie zachęcają do wejścia. Pogoda nas rozpieszcza. Jest bosko. W planie mamy zobaczyć zachód słońca ze słynnego punktu widokowego Miradouro da Serra do Pilar. Tłumacząc na polski: ze wzgórza, na którym dumnie wznosi się Klasztor Serra do Pilar. Z bulwarów można się tam dostać się na dwa sposoby:
  • Kolejką linową Teleférico de Gaia - przejazd trwa zaledwie kilka minut, a kosztuje 6 euro w dwie strony. 
  • Na własnych nogach idąc serpentyną pod mostem Luisa I.
Wybieramy opcję nr 2. Ruszamy w górę. Po drodze musimy robić sobie przystanki bo jest dość stromo, tym bardziej się to czuje idąc z wózkiem. Docierając w pobliże górnej stacji kolejki linowej robimy dłuższą przerwę na placu zabaw. Młody też musi mieć coś z życia. Olo bawi się genialnie, aż grzech przerywać mu te harce. W końcu udaje nam się ruszyć dalej. Do zachodu słońca jest jeszcze trochę czasu. Przysiadamy się więc do dziesiątek ludzi, którzy wypoczywają na górce w parku Jardim do Morro. Relaksują się podziwiając widok na miasto. Wszystkim nam towarzyszy Pan Miś brzdękający na gitarze. Pan Miś okazał się znawcą muzyki wszystkich gatunków. Od Sugarman-a do rapu. Czas pędzi, ale jest niesamowicie. Leniwie podnosimy cztery litery i maszerujemy na słynny punkt widokowy. 


Cztery lata temu chowające się słońce podziwialiśmy sami, tym razem jest inaczej. Zachód jest zacny. Punkt widokowy - mega. 

Olo zaczyna być zmęczony więc zarządzamy powrót metrem do domu. Jest już ciemno, a miasto wciąż żyje. My udajemy się do naszego "apartamentu" rozpracować wino.

Vila Nova de Gaia to przeurocza sąsiadka Porto. Warto tam popróbować win. Nam, z małym dzieckiem, nie było po drodze do tego typu miejsc. Poza tym 4 lata temu zrobiliśmy nalot na kilka winiarni i wiemy, że warto. W każdym razie czy pijecie wino czy nie, skierujcie swoje kroki do VilaNova da Gaia. Warto. Po tym dniu byłam już przekonana, że powrót do Porto i Vila Nova był najlepszą możliwą decyzją.


PRAKTYCZNIE:

Gdzie zjeść będąc w Vila Nova de Gaia:
  • Restauracja Tony Helena - Vila Nova de Gaia, Largo 5 Outubro 10 (tuż obok dworca kolejowego Devesas) - rodzinna i niedroga restauracja z jedzeniem jak "u mamy". Serwują chyba tylko zestawy dnia - dwa do wyboru. Tuż obok tej restauracji znajduje się kolejna, równie rodzinna i równie tania.
  • Municipal Market of Beira Rio - Av. de Ramos Pinto 148 - do niedawna zwykła hala targowa, dziś tzw. foodcourt. Miejsce modne, nastawione na turystów. Jestem przekonana, że można tam spróbować wielu pysznych owoców morza, zup, przysmaków, ale my nie tego szukaliśmy.

Winiarnie (wybrane):

W 2014 roku odwiedziliśmy dwie z nich: Taylor's Port oraz Porto Càlem. Bardzo pozytywnie wspominam te wizyty. Trzeba jednak pamiętać, że byliśmy tam w czasie kiedy Porto nie było jeszcze tak popularne, w dodatku poza sezonem, więc zwiedzaliśmy sami, a ceny degustacji były bardzo niskie - 3 euro. Z ciekawości weszłam na stronę internetową Porto Calem i wejściówka kosztuje obecnie... 12 euro!
  • Sandeman Cellars - Largo Miguel Bombarda 3
  • Graham's Port Lodge - Rua de Agro 141
  • Croft Port Wine Cellars - Rua Barao de Forrester 412
  • Offley Cellars - Rua de Choupelo 54
  • Taylor's Port - Rua de Choupelo 250
  • Porto Càlem - Avenida Diogo Leite 344

Brak komentarzy

NAPISZ COŚ