wtorek, 28 lutego 2017

Mccheta - pierwsza stolica Gruzji


Do Mcchety, pierwszej stolicy Gruzji, trafiliśmy prosto z obecnej stolicy - Tbilisi. Dotarcie do tego małego miasteczka jest banalnie proste. Wskoczyliśmy do metra. Chwila, moment i już byliśmy na dworcu maszrutkowym Didube. Teraz pozostało nam znaleźć odpowiednią marszrutkę i w drogę. Marszrutek na dworcu jest co nie miara i naprawdę ciężko się połapać co i jak. Ni stąd ni zowąd atakowani byliśmy także przez taksówkarzy, którzy za bajońskie sumy proponowali nam transport. Nie poddaliśmy się jednak i już po paru minutach siedzieliśmy we właściwym pojeździe. Do Mcchety jechaliśmy jakieś 30 minut. Miasteczko przywitało nas piękną pogodą. Słońce, gdzie nie gdzie chmury, żyć nie umierać.


Dawna stolica Gruzji, tak samo jak Telavi i Sighnaghi, została gruntownie zrewitalizowana za czasów prezydenta Saakaszwilego. Miasto wygląda wg mnie bardzo ładnie. Odnowione kamienice robią wrażenie. Cegiełka do cegiełki, idealnie odmalowane, wypolerowane. Równe chodniki i klimatyczne uliczki (niewiele ich, bo i miasteczko malutkie) zachęcają do spacerów wśród cepeliowskich pamiątek. Ład i porządek, który nam przypadł do gustu. Niestety lub stety podobno turysta nie widzi wszystkiego. Na kilku blogach znalazłam informację, że miasto zostało poddane liftingowi tylko z zewnątrz. Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Nie zagłębialiśmy się jakoś specjalnie w zakamarki Mccety. My zobaczyliśmy urocze miasteczko, w którym przemysł turystyczny kwitnie.


Miasto jest tak małe, że jego obejście zajęło nam z 30 minut. Kolejne 30 spędziliśmy w Katedrze Sweti Cchoweli. Wg legendy, pewien Żyd o imieniu Eliasz, który był świadkiem Męki Pańskiej w Jerozolimie, przyniósł do Mchcety szatę Jezusa Chrystusa. Następnie podarował ją siostrze. Gdy kobieta otuliła się ową szatą ogarnęła ją trwoga i podła martwa. Św. Nino zarządziła, aby w miejscu jej pochówku wybudować katedrę. Tak więc można powiedzieć, że w IV wieku kościół w tym miejscu już stał. Budowla była kilkukrotnie przebudowywana. Obecny kształt nadano jej w XI wieku. Ten średniowieczny klimat zdecydowanie czuć, lekko zakłócony przez wszędobylskie "selfie" :), ale cóż, takie mamy czasy. Wyłaniające się w półmroku płaskorzeźby, ikony obcałowywane przez wiernych, czy zapach tlących się świeczek sprawia, że można poczuć się w tym miejscu magicznie, trzeba tylko się wyłączyć na co poniektórych turytów.


Żal było opuszczać ten tak ważny dla Gruzinów kościół (siedziba zwierzchnika Kościoła Prawosławnego i Apostolskiego). Czas nas jednak gonił. Umówiliśmy się z dwójką spotkanych w marszrutce Polaków na wspólną podróż taksówką do Dżwari. Jak Polak chce to potrafi zaoszczędzić. Koszt podróżny do Dżwari podzielony na 4 był zdecydowanie przyjemniejszy dla naszych portfeli. Na tyle przyjemny, że zdecydowaliśmy się, żeby Pan taksówkarz zawiózł nas do Tbilisi za 16 lari :)


Dżwari to jeden z najstarszych monastyrów (605 r.) na świecie. Wg legendy (Gruzini kochają legendy), w tym miejscu na modlitwę zatrzymała się św. Nino i podobno tutaj postawiła pierwszy w Gruzji Krzyż. Dziś to miejsce czasy wspaniałości ma już dawno za sobą. Organizacja ICOMOS (International Council on Monuments and Sites) wpisała w 2007 roku zabytek na listę stu najbardziej zagrożonych zniszczeniem. Gołym okiem widać, że świątynia potrzebuje renowacji. Pomimo tego, a może właśnie dlatego, że miejsce dosyć mocno zostało nadgryzione przez ząb czasu, atmosfera wewnątrz budowli jest mistyczna. Wchodząc do budowli przenosimy się w daleką przeszłość. Nie ma elektrycznych lamp, nie ma wygodnych ław, pięknych fresków. Przywitały nas chłodne, ciemne ściany oświetlone jedynie promieniami słonecznymi wpadającymi przez niewielkie okienka i kilka świec. Na środku świątyni stoi oczywiście Krzyż. Uważam, że jest to miejsce, które koniecznie należy odwiedzić. Nie tylko ze względu na monastyr, ale także panoramę, jaka roztacza się ze wzgórza, na którym stoi. Widoki są zaprawdę zacne. Zaryzykuję stwierdzenie, że to jeden z najładniejszych widoków w całej Gruzji, a żaden inny monastyr nie wywarł na nas takiego wrażenia jak to miejsce.


O godzinie 14 wróciliśmy do Tbilisi. Na ryneczku przy dworcu Didube zaopatrzyliśmy się w chleb oraz owoce i ruszyliśmy metrem do centrum.

Jeżeli będziecie w Tibilisi koniecznie zróbcie sobie kilkugodzinny wypad za miasto. Moim zdaniem warto. Świątynie robią niesamowite wrażenie - obie. Amerykanin określił by je słowami awesome i amazing. Zachwycają i na chwilę przenoszą w zamierzchłe czasy, zwłaszcza Dżwari. Jednym słowem: polecam.

PRAKTYCZNIE:

Dojazd z Tbilisi do Mcchety:
  • Łatwo, szybko i tanio można dojechać marszrutką z dworca Didube. Jedzie się ok. 20-25 minut, a koszt biletu w jedną stronę to tylko 1 GEL. Na dworcu nie jest łatwo znaleźć właściwy pojazd, więc warto pytać miejscowych o wskazanie tego jedynego. Co ważne, każda marszrutka do Mcchety jedzie docelowo do dworca autobusowego położonego kilka km od centrum miasteczka, więc trzeba się pilnować. W Mcchecie ni zatrzymają się marszrutki dalekobieżne z Gori, Kazbegi, itp...
  • Drugą możliwą opcją jest taksówka, również z dworca Didube. Koszt to ok. 15-20 GEL w jedną stronę w zależności od zdolności negocjacyjnych i stanu technicznego auta. Z centrum Tbilisi koszt przejazdu będzie zdecydowanie wyższy.
Dojazd do monastyru Dżwari:
  • Jedyna opcja to taksówka. My zrobiliśmy tak, że w 4 osoby wzięliśmy taksówkę z centrum Mcchety do Dżwari, tam kierowca na nas poczekał, a potem zawiózł na dworzec Didube w Tbilisi. Zapłaciliśmy łącznie 16 lari (4 lari za osobę), więc kurs Mccheta-Dżwari-Mccheta byłby kompletnie nieopłacalny.

Brak komentarzy

NAPISZ COŚ