Pomysł na krótki wypad do stolicy Węgier tak za mną chodził i chodził ponad rok zanim doszło do jego realizacji. Głównym problemem był brak tanich połączeń z Gdańska bezpośrednio do Budapesztu. Pozostało nam polować na niedrogie bilety z innych miast. Udało się! Kupiliśmy bilety... z Modlina - 114 zł/os. Pozostała kwestia dotarcia na podwarszawskie lotnisko. Po dłuuuugich kalkulacjach doszliśmy do wniosku, że pojedziemy samochodem. W Internecie znaleźliśmy niedrogi parking przy lotnisku i 28 września 2012 samolot linii Wiz air poszybował z nami do Węgier. W Budapeszcie wylądowaliśmy dosyć późno. Kupiliśmy bilet na miejski autobus 200E i udaliśmy się na stację Köbánya-Kispest. Dodam, że automaty na lotnisku nie przyjmują banknotów, a bilety zakupione u kierowcy są droższe :-( Warto więc wyruszając z Polski mieć ze sobą trochę bilonu (z wymianą na lotnisku jest ciężko). Przy Köbánya-Kispest jest centrum handlowe więc skorzystaliśmy z okazji i kopiliśmy bloczek 10 biletów jednorazowych... a potem metrem pojechaliśmy prosto do centrum.
Na booking.com zarezerwowaliśmy bardzo fajny hostel: Boomerang Hostel. Jego główną zaletą jest lokalizacja - mieści się tuż przy Bazylice św. Stefana. Tak więc zaraz po zostawieniu bagaży w hostelu ruszyliśmy na nocne zwiedzanie miasta. Budapeszt nocą jest zniewalający. Pięknie oświetlone mosty, kościoły... było się czym zachwycać.
Następny dzień zaczęliśmy od zwiedzania słynnej Bazyliki św. Stefana. Warto przyjść tu w godzinach porannych - mniej turystów. Obowiązują oczywiście bilety wstępu do Bazyliki i na jej wieżę, z której rozciąga się panorama na miasto. Nie pamiętam ile forintów kosztowała nas przyjemność zobaczenia tego cudu architektury. Mogę tylko napisać, że warto zajrzeć do mrocznego wnętrza budowli i na własne oczy zobaczyć najbardziej czczoną węgierską relikwię - Świętą Prawicę króla Stefana.
Pierwszą atrakcję mięliśmy za sobą. Ruszyliśmy dalej.... przez słynny Most Łańcuchowy w stronę Góry Zamkowej. Most mostowi nie równy - ten zdecydowanie zalicza się do najpiękniejszych jakie widziałam, szczególnie nocą.
No i znaleźliśmy się w Budzie.
Zaczynając post zapomniałam o jednej z ważniejszych informacji - Budapeszt powstał z połączania Budy znajdującej się po prawej stronie Dunaju i Pesztu znajdującego się po lewej stronie Dunaju.
Zaczynając post zapomniałam o jednej z ważniejszych informacji - Budapeszt powstał z połączania Budy znajdującej się po prawej stronie Dunaju i Pesztu znajdującego się po lewej stronie Dunaju.
Na Górę Zamkową możemy dostać się pieszo lub zabytkowym funikularem. Pogoda była piękna, widoki również postanowiliśmy więc wybrać pierwszą opcję. Traf chciał, że na dziedzińcu zamkowym odbywał się targ produktów regionalnych. Skorzystałam z okazji i spróbowałam palinki - tradycyjnej węgierskiej wódki wyprodukowanej z owoców. Ojoj, palinka rzeczywiście pali. Skusiłam się także na langosza, który okazał się podróbką, ale o langoszach potem... Zamek obeszliśmy wzdłuż i wszerz ciesząc oko panoramą jaka rozciąga się z dziedzińca i słońcem, które grzało coraz mocniej. Nie ma możliwości zwiedzania wnętrz zamku. Chętni mogą zajrzeć do Muzeum Zamkowego. Ekspozycja muzealna przedstawia historię miasta od czasów najdawniejszych do 1568 r. czyli daty odbicia Budy z rąk Turków. My jednak muzeum ominęliśmy i powolnym krokiem ruszyliśmy zobaczyć zmianę warty honorowej przy Pałacu Prezydenckim. Warta zmienia się codziennie o godz. 12:00. Nie jest to może tak widowiskowe przedstawienie jak przy Zamku Praskim, ale warto moim zdaniem być na Palcu Szent Gyorgy w samo południe.
Następnym punktem wyprawy był XIII wieczny Kościół Macieja. Niektóre przewodniki podają, że to żelazny punkt programu każdej wycieczki po Budapeszcie. Może to i prawda...My niestety trafiliśmy na moment gdy wnętrza kościoła były w renowacji. Niewiele więc mieliśmy okazję zobaczyć. Na domiar złego gdy próbowaliśmy wydostać się z wieży okazało się, że jeden z pracowników zamknął nas oraz innych turystów w tejże:). Cała przygoda zakończyła się oczywiście happy endem:)
Zaraz przy kościele znajduje się Baszta Rybacka. Nazwa budowli nawiązuje do faktu, że w średniowieczu za kościołem znajdował się targ rybny, a biegnący obok fragment murów był pod opieką cechu rybackiego. Pod koniec XIX w. rozpoczęła się budowa Baszty. Będąc w Budapeszcie tego miejsca nie można ominąć. Budowla pełni rolę taras widokowego - panorama rozciągająca się z niego jest niesamowita. Przy Baszcie zrobiliśmy sobie przerwę na przekąskę. Jest to chyba najprzyjemniejsze miejsce w całym Budapeszcie. Jedynym minusem są tłumy turystów... no ale cóż, taki jest już urok miejsc zwanych must see.
Po skonsumowaniu posiłku ruszyliśmy w stronę Kościoła św. Marii Magdaleny, a właściwie tego co z niego pozostało. Kościół w chwili obecnej to wieża i zrekonstruowane dla zaprezentowania oryginalnych rozmiarów świątyni samotne okno. Wszystko to prezentuje się nieco abstrakcyjnie... hmm ciekawie.
Pogoda była iście spacerowa w związku z czym postanowiliśmy, że następnym punktem programu będzie Wyspa Małgorzaty czyli zielona perła Budapesztu. Dlaczego zielona perła? Ponieważ Wyspa Małgorzaty to przede wszystkim tereny sportowo rekreacyjne. To chyba jedno z ulubionych miejsc Budapesztańczyków - spacerowało ich po wyspie naprawdę sporo. Na Wyspie panuje sielsko-anielska atmosfera: biegające dzieciaki, pikniki na trawnikach, zakochani na ławkach. Ponad to oprócz niesamowitej atmosfery znaleźliśmy na niej także ruiny Kościoła Franciszkanów i Dominikanek oraz Kościół Norbertanów. W oazie spokoju spędziliśmy pewnie z godzinkę - spacerując wte i wewte, a potem już autobusem podjechaliśmy pod Most Wolności skąd rozpoczęliśmy wspinaczkę na Górę Gellerta.
Góra Gellerta to 130 m n.p.m., które moim zdaniem warto pokonać na własnych nogach. Gwarantuję, że wysiłek jaki zostanie włożony we wspinaczkę zostanie wynagrodzony niesamowitymi widokami. Pod warunkiem, że pogoda dopisze. Nam w miarę dopisała :-). Na zboczu, z którego rozpoczynaliśmy wspinaczkę mieści się tzw. Kościół Skalny. Niestety nie mieliśmy możliwość do niego zajrzeć bo odbywała się msza. Postanowiliśmy wrócić do niego ostatniego dnia pobytu w Budapeszcie. Plan zrealizowaliśmy, ale po kolei.
Tak więc wspięliśmy się na sam szczyt Góry Gellerta. Panorama roztaczająca się z punktu widokowego była przecudowna. Krótki odpoczynek. Zakup wody - strasznie drogiej i ewakuacja. Złapaliśmy miejski autobus. Kierunek - Góra Zamkowa, cel - budzyński labirynt czyli rozbudowany kompleks jaskiń i podziemnych grot. Labirynt łączy w sobie cechy podziemnego muzeum z centrum rozrywki. Z ponad 10 km korytarzy zwiedzający mają do swojej dyspozycji jakieś 1,5 km. Po podziemnych korytarzach można błądzić od wczesnych godzin porannych jednak nocne zwiedzanie ma swój niepowtarzalny klimat. Dostaliśmy lampy oliwne i w drogę. Gdzieniegdzie czekały na nas ukryte upiory, w innym miejscu trumny, a w jeszcze innym szkielet. Polecam.
Po długim, wyczerpującym dniu należał nam się porządny posiłek. Poszukiwania restauracji zrobiliśmy będąc jeszcze w Polsce. Mieliśmy jasno określone miejsce do którego chcemy się udać - Frici Papa Kifozdeje na ul. Kiraly utca 55. Tanio i smacznie.
Następny dzień przywitał nas deszczem. Całe szczęście padało tylko z rana... z biegiem czasu pogoda była coraz piękniejsza. Chcieliśmy zacząć od odwiedzin Parlamentu. Nie było nam to jednak dane. Okazało się, że żeby wejść do Parlamentu trzeba wcześniej zarezerwować wizytę. Musieliśmy obejść się smakiem. Budapesztański Parlament to jeden z największych na świecie. Wznoszono go 17 lat. Budowę rozpoczęto w 1885 r. Wnętrz jak wcześniej napisałam nie mieliśmy okazji zobaczyć, ale z ręka na sercu mogę podać wszem i wobec informację, że fasada gmachu jest imponująca. Niesamowicie budynek prezentuje się z leżącego na prawym brzegu Dunaju placu Butthyanyego.
Oprawieni z kwitkiem spod Parlamentu ruszyliśmy w stronę Alei Andrassyego. Zanim jednak doszliśmy do celu... zrobiłam sobie m.in. fotkę z Imre Nagy, a dokładniej z jego podobizną.
Na Placu Męczenników stoi Imre dumnie na mostku w długim płaszczu i wpatruje się budynek Parlamentu. Imre Negy to postać bardzo ważna w historii Węgier, budzącą wiele kontrowersji. Dla jednych to bohater powstania 1956 r., a dla innych przede wszystkim komunista działający na korzyść ZSSR do 1955 r. gdy usunięto go z partii. Z Placu Męczenników, przez Plac Wolności, Plac Roosevelta, Śródmieścia Pesztu dotarliśmy do tzw. Miasta Elżbietańskiego. W tej części Budapesztu na niewielkiej przestrzeni wznoszą się synagogi reprezentujące trzy najważniejsze odłamy judaizmu drugiej połowy XIX w. m.in największa w Europie, a drugiej co do wielkości na świecie. Z mieszanymi uczuciami kupowaliśmy bilety do niej ponieważ do tanich nie należały. Oj tam, oj tam co to za czasy, że za wstęp do domu modlitewnego trzeba płacić?! Jednak było warto. Synagoga zachwyciła bogactwem zdobień, a przewodnik tym jak opowiadał o historii, tradycji i życiu Żydów. Chwile spędzone w tym miejscu zostaną mi pewnie jeszcze na długo w pamięci. Następnie trafiliśmy na Aleję Andrassyego. W 2002 r. została ona wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO jako dzieło urbanistyki końca XIX w. Aleja ciągnie się przez 2,5 km, które pokonaliśmy z rozdziawionymi buziami. Wieńczy ją Plac Bohaterów z monumentalnym Pomnikiem Milenium. Centralną część pomnika stanowi 36 metrowa rzeźba z archaniołem Gabrielem na szczycie. Idąc w kierunku Placu Bohaterów przez krótki moment mieliśmy towarzystwo. Szóstka Anglików wypożyczyła dziwny pojazd z napędem podobnym do tego w rowerach. Miał on jednak jedną zasadniczą przewagę nad rowerem - lało się z niego piwo. Po odśpiewaniu nam kilku piosenek ruszyli przed siebie wlewając w siebie "paliwo". Paliwo rozdawali również kierowcom stojącym obok nich na światłach, lub przypadkowym przechodniom.
Poszliśmy w stronę Zamku Vajdahuyad. XIX-wieczny zamek prezentuje chyba wszystkie style węgierskiej architektury. Wygląda genialnie. Na zamkowym dziedzińcu znajduje się pomnik kronikarza Anonimusa. Podobno dotkniecie jego pióra pozytywnie wpływa na rozwój talentu literackiego. Dotknęłam, a co? Talentu literackiego do dnia dzisiejszego w sobie nie odkryłam. Na terenie parku znajduje się Zoo, do którego za namową jednaj z moich znajomych postanowiliśmy wejść. Czy ja bym to miejsce poleciała? Hmm... Jest tu kilka okazów wartych uwagi, ale uważam, ze nasze gdańskie zoo jest zdecydowanie lepsze. Dodam, że bilet wstępu do tanich nie należał. W zoo miałam okazję po raz pierwszy poznać smak prawdziwego langosza. Jednak naj, naj... langosz był jeszcze przede mną.
Ostatni dzień, a właściwie kilka jego godzin postanowiliśmy wykorzystać maksymalnie. Bagaże zostawiliśmy w hostelowej skrytce i ruszyliśmy na miasto. Przez piękne eklektyczne śródmieścia Pesztu poszliśmy nadrobić przedwczorajszą stratę, czyli wizytę w Skalnym Kościele. Jest to podziemna kaplica wybudowana w latach 20. XX wieku. Tym razem udało się wejść. Znalazłam w nim sporo polskich akcentów m.in. odsłonięty w 1994 r. polski ołtarz. Z kościoła Zielonym Mostem lub jak ktoś woli Mostem Wolności poszliśmy prosto na wielką hale targową Vásárcsarnok. Tu tu miałam niebywałą przyjemność zjeść najpyszniejszego langosza. Pyszne ciasto osmażone na głębokim oleju, wysmarowane śmietaną a następnie obłożone serem, szynką i pieczarkami na długo pozostanie w mojej pamięci. Myślę, że takim langoszem kupionym na hali spokojnie najedzą się dwie osoby - ja całego nie zjadłam... chociaż bardzo chciałam. Jak langosze to tylko kupione na tym targowisku. Pobłąkaliśmy się trochę po nim i wróciliśmy do hostelu po bagaże i do Gdańska.
Budapeszt podobał mi się bardzo, bardzo. Jest to jedno z miast, do których chciałabym wrócić. Przyjaźni ludzie, pyszne jedzenie, fajna atmosfera, mosty i niesamowite panoramy to właśnie stolica Węgier. A jak jeszcze do worka wrzucę kilka kąpielisk, parę butelek wina i hasło, że nocą w tym mieście można się zakochać to już nie macie wyboru czytelnicy... musicie zawitać do Budapesztu.
PRAKTYCZNIE:
Waluta
- Forint 1 HUF=0,14 ZŁ
- Hostel Boomerang - czysty, świetna lokalizacja, śniadania przewidywalne: chleb z dżemem - szczęściarze, którzy wcześniej wstaną mają szansę załapać się na plaster sera :-)
- Bazylika św. Stefana - bilet ok. 10 zł
- Kościół św. Macieja - bilet ok. 10 zł
- Baszta Rybacka - bilet ok. 5 zł
- Labirynt - bilet ok.10 zł
- Kąpielisko im. Szechenyiego - bilet ok. 20 zł
- Zoo - bilet ok. 35 zł
- Skalny Kościół - bilet ok. 10 zł
- Kościół św. Marii Magdaleny - bezpłatnie
- Parlament
- Wielka Synagoga i muzeum - bilet ok. 25 zł
Jedzenie:
Transport:
Transport:
- metro, autobus - kurs metrem obowiązkowy, najlepiej z przystanku przy Lasku miejskim w stronę centrum - w Budapeszcie jest jedno z najstarszych metr na świecie:)
Rodzaj biletu | Cena w HUF |
jednorazowy miejski
| 320 |
bloczek 10 biletów jednorazowych | 2800 |
bilet metra jednorazowy | 260 |
jednodniowy | 1550 |
trzydniowy, tzw. turystyczny | 3850 |
tygodniowy | 4600 |
14-dniowy | 6500 |
miesięczny | 9800 |
półroczny | 18000 |
bilet kupowany w pojeździe | 400 |
Bardzo ciekawa relacja, ja również wybieram się do Budapesztu :) ile trwał Wasz pobyt?
OdpowiedzUsuńW piątek pod wieczór byliśmy w Budapeszcie, a w poniedziałek już wracaliśmy (późnym popołudniem). To był taki typowy weekendowy wypad:). Budapeszt jest piękny. Polecam!!!
Usuńile kosztowaly was noclegi? :)
OdpowiedzUsuńNocowaliśmy w Hostel Boomerang - koszt ok. 70 zł/os. Dodam,że można upolować nocleg w tym hostelu taniej-zależy jakie terminy Cię interesują. Wielką zaletą jest lokalizacja.
UsuńBardzo fajna relacja. Miło się czyta wpis z punktu widzenia osoby, która odwiedziła już trzykrotnie Budapeszt :)
OdpowiedzUsuńWkradła się drobna nieścisłość - największy parlament na świecie jest po sąsiedzku w Bukareszcie. No i przy okazji wizyty parlamentu warto zarezerwować bilety przez Internet:
http://www.jegymester.hu/eng/Production/480000/Parliament-visit
Rzeczywiście największy Parlament jest w Bukareszcie. Już poprawiam
UsuńBudapeszt powstał z Budy, Pesztu i Obudy, do której prawie nikt nie zagląda. Piękna nie jest, ale ruiny rzymskiego miasta Aquincum warto zobaczyć, a potem np.kolejką jechać do Szentendre.
OdpowiedzUsuńFrici Papa, nadal tanio i smacznie. Trafiłam na stronę bo szukam nazwy tej rzeźby na promenadzie (dziewczynka z psem) i czytając przypomniałam sobie moją przygodę z Budapesztem. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBędąc w tym roku w Budapeszcie odkryliśmy jeszcze jeden fajny i niedrogi bar z węgierską kuchnią - Vidam Etterem. Polecamy. PS: w niedzielę nieczynne, tak jak Frici Papa.
UsuńMoje wrażenie na temat langoszy w hali targowej.Właściciele wyczuwając boom turystyczny nie chcą niestety sprzedawać prostych,tradycyjnych langoszy typu śmietana+ser,albo twierdzą,że nie mają polewy czosnkowej! Nastawiają się na drogie, złożone zestawy np. z rukolą-to już nie jest prawdziwy langosz :( Jeżeli będziecie samochodem-podjedźcie ca 20 km do Szentendre.Piękne miasteczko typu Kazimierz.Z głównego placyku wąziutką uliczuszką kilkanaście metrów pod górę.Jest tabliczka informacyjna.Langosz pyszny i wypiekany na bieżąco-w budapeszteńskiej hali,pomimo wielkiej kolejki były zaledwie ciepłe.Poza tym Budapeszt nadal oczywiście piękny,pomimo że stracił trochę uroku lat 80-tych kiedy był dla nas "zachodnim miastem" w epoce naszych pustych półek sklepowych :)
OdpowiedzUsuńWitam. W 2015 r. ponownie odwiedziliśmy Węgry, w tym Szentendre.
UsuńLangosza skonsumowaliśmy własnie w tam - pyszne...ser, śmietana, czosnek.
Zrezygnowaliśmy z langoszy na budapesztańskiej hali. Dziki tłum nas odstraszyły. Po Twoim komentarzu ani trochę nie żałuję, że nie staliśmy w długiej kolejce:) Pozdrawiam