wtorek, 27 grudnia 2016

Ogród Botaniczny w Batumi


Batumi to dziwne, ale mimo wszystko - interesujące miasto. Przyjechaliśmy do niego przede wszystkim, żeby się zrelaksować... odpocząć... Cel osiągnęliśmy. Niewątpliwie w jego osiągnięciu pomogły nam dwie wizyty w oddalonym 8 km od miasta Ogrodzie Botanicznym. 

Czy Ogród nas zaczarował, oczarował, zauroczył? Pewnie trochę tak, skoro trafiliśmy tam dwukrotnie. Pierwszego dnia przybyliśmy do niego w godzinach popołudniowych i opuściliśmy go tuż przed zamknięciem. Dlaczego tak? Ano dlatego, że na wielu blogach wyczytaliśmy, że 3-4 godziny spędzone w ogrodzie spokojnie wystarczą i jeszcze się wynudzimy. Nic bardziej mylnego! Ogród zajmuje olbrzymi kawałek pagórkowatego terenu, przez który wije się kilkanaście szlaków, więc po prostu nie starczyło nam czasu, aby doświadczyć wszystkiego. Żałowaliśmy, że nie dotarliśmy do końca, ale cóż zrobić. Pech lub szczęście chciało, że następnego dnia trafiliśmy do niego ponownie, a stało się to tak...

sobota, 3 grudnia 2016

Gonio i jeszcze dalej


Będąc w Baumi ciężko oprzeć się pokusie zrobienia krótkiego wypadu do Gonio i do granicy z Turcją. A co jest w Gonio? Plaże, hotele i restauracje... oraz to co nas interesowało najbardziej - twierdza.

Z Batumi do Gonio jest przysłowiowy rzut beretem. Podróż najlepiej zacząć z marszrutkowego postoju na Tbilisi Square (szczegóły na końcu posta). Cena biletu jest śmiesznie niska. O ile dobrze pamiętam to 1 lari. Nasza marszrutka wypełniła się w błyskawicznym tempie. Nim zdążyliśmy się obejrzeć już ruszaliśmy. Towarzysze naszej krótkiej podróżny byli przemili. Próbowali z nami dyskutować, jednakże nasz rosyjski nie za bardzo na takie dyskusje pozwalał. Niestety. Na pożegnanie dostałam od sąsiada całą garść małych gruszeczek i serdeczny uśmiech. Ot Gruzini. Podczas naszej dwutygodniowej podróżny takich bezinteresownych gestów doświadczymy bez liku...

czwartek, 17 listopada 2016

Batumi, ech Batumi


W Kutaisi wylądowaliśmy o 5 rano. Nie mieliśmy dużego bagażu rejestrowanego, więc dość szybko się ogarnęliśmy i ruszyliśmy na poszukiwanie transportu do Batumi. Zaraz przy wyjściu stoi masa kierowców chętnych podrzucić przybyszów gdzie dusza zapragnie. Grzecznie wymieniliśmy minimalną ilość euro na żelki (waluta Gruzji ma skrót GEL, stąd wśród Polskich turystów utarło się określać ją w sposób "X żelków") i kupiliśmy dwa bilety na Georgian Bus'a. Zanim wystartowaliśmy do Batumi minęło dobre pół godziny. Wiadomo, pojazd musi być pełny. 

Około 7:00 byliśmy w Batumi. Miasto powoli budziło się do życia. Bardzo powoli. Pierwsze wrażenie? Bardzo pozytywne. Morze, słońce, zadbane ulice, momentami dość dziwna architektura. Dodam, że Batumi leży w autonomicznym regionie Adżaria. Przez lata ten słynny kurort był ukochanym miastem prezydenta Micheila Saakakaszwilego. To dzięki niemu w Batumi wpompowano miliony dolarów. I te dolary tu widać...

wtorek, 15 listopada 2016

W drodze do Gruzji


No i ruszyliśmy ponownie. Tym razem Gruzja i tym razem... prawie w trójkę. W związku z tym, że było nas o połowę więcej, musieliśmy trochę zmodyfikować nasz model podróżowania, przynajmniej tym razem. Miało być czysto, z prywatną łazienką w pokojach i bez jedzenia w szemranych knajpkach lub przy ulicznych garkuchniach (tu ubolewam). Siłą rzeczy wyjazd robił się nieco droższy. Jeśli chodzi o plan podróży także nie zamierzaliśmy szaleć. Easy - easy. Z naszych głów już na wstępie odrzuciliśmy góry. Postanowiliśmy, że weźmiemy się za nie następnym razem, a teraz nie ma co się forsować.

czwartek, 20 października 2016

Laos naszymi oczami - podsumowanie


Znajomi znowu pytali mnie gdzie tym razem ruszamy w podróż. Odpowiadałam, że do Laosu. Moja odpowiedź często budziła zdziwienie, poniektórzy dopytywali się nawet:

- Gdzie to jest, co tam będziecie robić?

No cóż, Laos nie jest popularnym produktem turystycznym. To nie Tajlandia czy Egipt. Większość tego kraju porasta dzika dżungla. Gęstość zaludnienia to 28 osób na km kwadratowy (w Polsce współczynnik ten wynosi 123). Transport jest słabo rozwinięty. Ludzie z reguły żyją skromnie, większość "mieszkań" wygląda jak zwykły garaż, w którym ktoś rzucił materac i powiesił na ścianie telewizor. Z reguły... ponieważ nierówności społeczne są bardzo widoczne. Z jednej strony mamy bambusowe chatki, a z drugiej strony takie miasta jak Vientiane czy Luang Prabang. Bywało, że te nierówności aż raziły po oczach. Oto Laotańska Republika Ludowo-Demokratyczna.

wtorek, 11 października 2016

Wracamy do domu


Na lotnisko w Bangkoku, nauczeni doświadczeniami sprzed kilku miesięcy, przybyliśmy ponad 3 godziny przed odlotem. Tym razem odprawa poszła bardzo sprawnie. Bilety kupiliśmy do Wenecji, ale zamierzaliśmy podroż zakończyć w Rzymie. Stąd nasza mała konsternacja przy odprawie: uda się nadać bagaż wyłącznie do Rzymu, czy się nie uda? Oczywiście wszystko poszło bezproblemowo (wbrew wielu opiniom w Internecie na temat wcześniejszego kończenia podróży na jednym bilecie)

Nim się obejrzeliśmy siedzieliśmy w samolocie do Abu Dhabi. Rozłożyliśmy się wygodnie i zajęliśmy się oglądaniem filmów, grą w Tetrisa, itp... Przerwę od tych wciągających rozrywek pokładowych zrobiliśmy tylko na zwiedzanie Iranu z wysokości 11 km. Następnie dwie godziny czekania na lotnisku w Abu Dhabi na samolot do Rzymu i... Europo witaj!

sobota, 8 października 2016

Bike for Dad, czyli Bangkok jakiego nie znacie


Do Bangkoku dojechaliśmy ok. 6 rano. Zdziwił nas jakiś taki podejrzany spokój panujący w mieście i to, że prawie wszyscy od samego rana chodzą w żółto-niebieskich koszulkach. Takich samych jak dzień wcześniej w Nong Khai. Jeszcze nie rozumieliśmy tego do końca. Nie byliśmy świadomi, że czeka nas udział w wydarzeniu o ogromnym rozmachu.

Po dotarciu autobusem (komunikacja autobusowa tego dnia była darmowa) do turystycznego centrum miasta, zabraliśmy się za poszukiwanie możliwie taniego pokoju. W planach było pozostawienie w nim plecaków i szybka kąpiel. W zasadzie tego samego dnia, późnym wieczorem, musieliśmy załadować się do taksówki i ruszać na lotnisko, więc wymagania co to hostelu były minimalne. Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy bardzo tani hostel w pobliżu Khao San Road. Klitka, ale nie potrzebowaliśmy niczego więcej. Kto by siedział w pokoju, gdy wokół tyle się dzieje? A działo się sporo - Tajowie świętowali urodziny swojego ukochanego króla, który uznawany jest za "ojca narodu tajskiego".

poniedziałek, 3 października 2016

Mostem Przyjaźni do Tajlandii


Przygodę z Laosem zakończyliśmy na dobre. Po przejściu kontroli granicznej zapakowaliśmy się w shuttle bus. Nim się obejrzeliśmy znowu byliśmy w najbardziej uśmiechniętym kraju na świecie, a dokładnie to w miasteczku Nong Khai. W planach był nocny transport do Bangkoku. Bilety na pociąg zakupiliśmy już w Chiang Mai. Podobno rozchodzą się one bardzo szybko, więc postanowiliśmy się zabezpieczyć. Jak to mówią - przezorny zawsze ubezpieczony. 

Nong Khai powitało nas oczywiście żarem z nieba, kontrolowanym chaosem i gwarem. Czekało nas tu kilka godzin oczekiwania na pociąg. I absolutnie nie narzekałam na taki stan rzeczy. Cieszyliśmy się, że możemy zobaczyć coś nowego. Jadnak umówmy się, nie jest to jakoś specjalnie ciekawe miasto, ale to nie wada. Nong Khai jest świetne na odpoczynek. Większość czasu spędziliśmy gapiąc się na Mekong i Laos, który zostawiliśmy hen, hen na drugim brzegu tej majestatycznej rzeki.

czwartek, 29 września 2016

Buddha Park

Budda Park - Wientian

Po ponad 10 dniach nadeszła ta chwila... pożegnanie z Laosem. Czy się jeszcze zobaczymy? Czas pokaże. Jednak zanim się ostatecznie pożegnamy, to w drodze do Pierwszego Mostu Przyjaźni zobaczymy jeszcze jedno miejsce. Takie "must see" przy okazji pobytu w Vientiane. Ostatnią atrakcją naszej laotańskiej przygody jest... Buddha Park!

czwartek, 22 września 2016

Vientiane - (nie)stolica

Vientiane

Dotarcie z Luang Prabang do Vientiane było stosunkowo łatwe, ale średnio niewygodne. Wieczorem załadowaliśmy się w "VIP" busa i po sprawie. Rano byliśmy na miejscu. Niestety nasz transport VIP-owski był tylko z nazwy. Zanim do niego się wgramoliliśmy, musieliśmy zdjęć buty na czerwonym dywaniku i schować je do otrzymanej siateczki. Zapowiadało się ciekawie i nad wyraz luksusowo. Nie był to taki zwykły autobus jakie znamy z naszych polskich dróg. To był autobus z dwupiętrowymi "łóżkami". Piszę w cudzysłowie, bo wyglądały one jak trumny przykryte od kolan w dół. Nam trafiły się miejsca jak ślepej kurze ziarno, czyli na górze. Moje bez pasa, który teoretycznie miałby sprawić, że z łóżka nie spadnę. Ale ten problem był niczym przy problemie Wojtka. Dla niego łóżko okazało się za krótkie. Ups... to był spory kłopot. Trumna była za wąska, żeby położyć się bokiem i zgiąć w pasie. Nogi chowały się w zakrytej części trumny, więc leżąc na plecach nie szło ich zgiąć w kolanach. Zakończyło się spaniem na podłodze. Przynajmniej była pewność, że nikt po niej nie chodził w butach. Zresztą nie tylko on zrezygnował z niewygodnego łoża. Podłoga zapełniła się do ostatniego centymetra kwadratowego...

W Wientianie byliśmy ok. 7:00. Na dworcu już czekała na nas paka. Chwila moment i jesteśmy przy naszym hostelu. Pokój nie jest jeszcze dostępny, więc zostawiamy bagaże i ruszamy na poszukiwania śniadania. Cicho, pusto, głucho. Miasto powoli i leniwie budzi się do życia. Bardzo powoli. Wita nas senne, zaspane, znudzone, zabetonowane. Taka trochę wiejska stolica. Bardzo dziwne miasto. Jako ciekawostkę dodam, że w związku ze zbliżającym się Bożym Narodzeniem to choinki, lampeczki, mikołajki, ozdóbki są na porządku dziennym. Jakoś nieswojo czuliśmy się w tym bożonarodzeniowym klimacie. Temperatura + 30 st. C, dominującą religią Buddyzm, a tu choinka, mikołaj i śnieżynki w oknach.

środa, 14 września 2016

„Blog Forum Gdańsk Award – Blog Gdański"


Nasz blog  bierze udział w konkursie „Blog Forum Gdańsk Award – Blog Gdański" w związku z czym zachęcam do oddania na niego głosu.

link: http://s1.enewsletter.pl/n/21623/survey/a1473779020cb21ed/

Z góry dziękujemy za każdy głos.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Kraina Miliona Słoni


Laos nazywany był kiedyś Krainą Miliona Słoni. Tak było kiedyś, dziś z tego miliona została przysłowiowa garstka (300-600 sztuk). Przede wszystkim z powodu kłusownictwa i nielegalnego handlu kością słoniową. Słonie, które obecnie żyją w Laosie czy w Tajlandii z reguły ciężko pracują w polu, albo stanowią atrakcję turystyczną.

Na własne oczy przekonaliśmy się, że dobry los nie jest sprzymierzeńcem słoni w wyżej wymienionych krajach. W Laosie widzieliśmy jak te biedne stworzenia, przywiązane łańcuchami, transportowały swoimi  trąbami drewno. Nie wyglądały na zbyt zadowolone. Serce się krajało na ten widok...

piątek, 19 sierpnia 2016

Festiwal Filmowy w Luang Prabang


Po kilku dniach chillout-u w Nong Khiaw i Muang Ngoi znów trafiliśmy do ukochanego Luang Prabang. Początkowe plany zakładały Vang Vieng, jednak po wysłuchaniu niezbyt pochlebnych opinii na temat tego miejsca, doszliśmy do wniosku, że rezygnujemy z tej wielkiej imprezowni. Wróciliśmy do jednego z najprzyjemniejszych, naszym zdaniem, miast na świecie i ani przez chwilę nie żałowaliśmy.

Miasto dość szybko wynagrodziło nam rezygnację z pierwotnych planów. Okazało się, że w dawnej stolicy Laosu trwał w najlepsze V Festiwal Filmowy!

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Inny świat - Moung Ngoi Neua

Moung Ngoi Neua

W Nong Khiaw było tak spokojnie, jakby czas się na chwilę zatrzymał. Znaleźliśmy się w innej czasoprzestrzeni. Taki Interstellar. Minuta nie była już tą samą minutą. Była jakby dłuższa, jakby milej spędzona. Jednak nadszedł moment, gdy musieliśmy spakować plecaki i ruszyć dalej na północ. W sumie to nie musieliśmy... Bardzo chcieliśmy. Naszym następnym etapem podróży była jeszcze mniejsza miejscowość. Wieś, w której czas płynie jeszcze wolniej niż w Nong Khiaw. Czy to możliwe? Okazało się, że tak!

Godzina 14:00, piękna pogoda. Ładujemy swoje plecaki na łódź i z bananem na twarzy wyruszamy w nieznane, no prawie nieznane (stety lub niestety Internet pomaga w poznaniu nieznanego). Widoki są tak oszałamiające, że przez większość czasu siedzimy z rozdziawionymi dziobami (dobrze, że robactwo nie latało). Dżungla nie zmącona cywilizacyjnym szałem, czarne świnie szukające wytchnienia w cieniu i codzienne życie toczące się na brzegach rzeki.

sobota, 23 lipca 2016

Nong Khiaw

Nong Khiaw

Dni spędzone w Luang Prabang minęły bardzo przyjemnie, ale wiadomo - wszystko co dobre szybko się kończy.

Naszym następnym celem było niewielkie miasteczko Nong Khiaw. Miało to być nasze pierwsze spotkanie z tym Laosem, na który tak bardzo czekaliśmy. Laosem nie skażonym postępem cywilizacyjnym, otoczonym tylko dziką dżunglą i strzelistymi szczytami gór.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Pak Ou Caves - Budda razy tysiąc

Pak Ou Caves - Mekong

Dzień zaczął się jak zwykle - wcześnie rano. Kawa, bagietka i poszukiwanie transportu. Tym razem naszym celem była łódź. Chcieliśmy dostać się do Pak Ou Caves. Początek poszukiwań nie był zbyt zachęcający. Co prawda łodzi jest sporo, ale z chętnymi na rejs już gorzej. Mogliśmy wynająć łódź tylko dla siebie, ale cena była zaporowa. Postanowiliśmy poczekać. Opłacało się. Po niespełna 30 minutach pojawiły się trzy Niemki i tak oto w piątkę ruszyliśmy. 

W tym dniu od rana niebo było bezchmurne, więc widoki rozpieszczały. W trakcie dwugodzinnego rejsu w górę rzeki mieliśmy niepowtarzalną możliwość obserwowania życia codziennego Laotańczyków. Prace w polu, rzeczne pranie ubrań, łowienie ryb, czy bawiące się nad rzeką dzieciaki. Cały czas coś się działo.

niedziela, 10 kwietnia 2016

Tat Kuang Si - wodospad z tej ziemi

Tat Kuang Si

Kolejny dzień w Luang Prabang zaczął się jak zwykle od kawy na tarasie i bagietki. Następnie było kombinowanie jak sprawnie, tanio i ciekawie dostać się w okolice wodospadów Kuang Si. Dosyć szybko znaleźliśmy chętnego kierowcę tuk-tuka, który chciał nas tam podwieźć. Jednak cena dzielona na dwie osoby była dla nas zbyt wysoka. Zdecydowaliśmy się zaczekać, aż kierowca zbierze jeszcze kilka osób. Ni stąd ni zowąd zaczepiła nas grupka hiszpańskojęzycznych turystów i grzecznie zapytała się, czy mamy ochotę udać się z nimi do Kuang Si. W naszym pierwotnym planie mieliśmy przewidziane 2-3 godziny w tym miejscu. Oni pięć. Zaczęliśmy się wahać.

- Co będziemy tam robić tyle czasu?

Urugwajka wytłumaczyła nam, że 2 dni temu już tam była i 3 godziny to zdecydowanie za mało. Zaryzykowaliśmy. Nasz niedoszły tuk-tuk'owiec nie miał nic przeciwko...

środa, 30 marca 2016

Jedz i baw się w Luang Prabang

Luang Prabang

Moim skromnym zdaniem Luang Prabang to jedno z najbardziej urokliwych miast na świecie. Pewnie znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że nudno, że nieazjatycko i że drogo. No cóż, nie każdemu można dogodzić. Dla nas to był raj.

Miasto jest rzeczywiście cichutkie, spokojne i senne. Tak jakby czas zatrzymał się tam 100 lat temu, ale dla mnie to plus. Ogromny plus. Wypoczęłam tam jak nigdzie i nigdy dotąd... Muszę się zgodzić także z tym, że jest jakoś tak nieazjatycko. Ale czy to wada? Piękna architektura kolonialna, wszystko (przynajmniej w centralnej części miasta) odpicowane. Nie będę ukrywać, że lubię takie klimaty, uwielbiam gdy otacza mnie po prostu piękno. No i ceny... Rzeczywiście jest drożej niż np. w Chiang Mai. Jednak moim zdaniem nie ma co przesadzać, w porównaniu z krajami europejskimi jest nadal tanio...

niedziela, 20 marca 2016

Luang Prabang - I miss You...

Luang Prabang - Tak Bat

Do Luang Prabang przybyliśmy bardzo wcześnie, przed 5 rano. Brudni, głodni, zmęczeni, bez zarezerwowanego hotelu, ale żądni wrażeń. Miasteczko było jeszcze ciemne i głuche. Jeszcze, ponieważ już za chwilę mieliśmy stać się świadkami Tak Bat, czyli słynnej ceremonii ofiarowania mnichom darów. Nie spodziewałam się po tym wydarzeniu jakichś spektakularnych przeżyć, wrażeń, emocji. Niestety nie byłam w błędzie...

Gdy w końcu przybyliśmy na najpopularniejszą wśród turystów ulicę Sakkaline Rd, którą kroczą mnisi, panie ze sticky rice już rozkładały swoje kramy. Na chodniku porozstawiane były małe krzesełka, a zaraz przy nich rozłożone dywany. Te taboreciki były przygotowane przede wszystkim dla turystów, którzy już za chwile mieli tu tłumnie przybyć i zakupić cholernie drogi, jak na warunki laotańskie, ryż.

wtorek, 15 marca 2016

Jedziemy do Luang Prabang


No to jedziemy do Laosu. Tym razem skorzystaliśmy z usług biura turystycznego. W związku z tym, że zaczynał się high season postanowiliśmy nie ryzykować i kupić bilety dwa dni przed planowaną podróżą. Zrobiliśmy rekonesans cenowy i zakupiliśmy bilety do Luang Prabang za 1300 BHT.

Do LP z Chiang Mai można się dostać autobusem (tak jak my) lub łodzią. Długo zastanawialiśmy się, którą opcję wybrać. W końcu zdecydowaliśmy się na autobus przede wszystkim ze względu na czas. Autobus to dzień i noc podróży. Spływ Mekongiem trwa z kolei dwa pełne dni + 1 dzień na dojazd z Chiang Mai. Poza tym wiedzieliśmy, że w Laosie trochę tymi łodziami popływamy, więc nie specjalne mieliśmy ciśnienie na ten rodzaj transportu.

czwartek, 3 marca 2016

Doi Suthep


Jednym z najważniejszych punktów naszego pobytu w Chiang Mai była wizyta w Wat Phrathat Doi Suthep - świątyni znajdującej się ok. 20 kilometrów od miasta (jak się tam dostać opisaliśmy w informacjach praktycznych). W planie oczywiście wczesna pobudka. Na tyle wczesna, aby uniknąć tłumów. Niestety coś nie wyszło...znowu. Na przystanku autobusowym wylądowaliśmy ok. 9:00. Następnie czekanie aż zbierze się 10 osób i po 20 minutach ruszyliśmy.

Z budową Wat Phrathat Doi Suthep związana jest pewna legenda. Otóż dawno, dawno temu czyli w XIV wieku, w góry wysłano słonia z umocowanymi na jego szyi relikwiami Buddy. Zwierzę szło, szło, aż w pewnym momencie zatrzymało się, zatrąbiło, okręciło się trzy razy i uklękło w miejscu, w którym obecnie stoi kompleks sakralny.

poniedziałek, 29 lutego 2016

Jak z pewnym Tajem wędrowaliśmy po Doi Inthanon


Zacznę od tego, że do Doi Inthanon National Park nie jest łatwo dotrzeć przy ograniczonym budżecie. Dodam, że dodatkowym utrudnieniem był fakt, że nie chcieliśmy jechać z wycieczką zorganizowaną. Dla zasady. 5 minut tu, 5 minut tam... to nie dla nas. Poza tym każde z biur ma w pakiecie wycieczki do wioski Karen (długie szyje). Nie chciałam oglądać kobiet z obręczami na szyi. Jest to moim zdaniem niehumanitarne. Kiedyś pewnie była to tradycja, dziś jest to robienie pieniędzy na tych biednych kobietach. Nie zamierzam wspierać tego biznesu. Obładowane ludźmi słonie także mnie nie interesują, a ta atrakcja często jest częścią pakietu. Tak więc pomysł zakupu wycieczki zorganizowanej upadł tak naprawdę zanim powstał.

Musieliśmy sporo się nagłówkować, żeby było po naszemu, ale wyszło rewelacyjnie...

piątek, 19 lutego 2016

Zapiski z Chiang Mai


Wcześniej już wielokrotnie z żalem wspominałam, że podczas pierwszej wizyty w Tajlandii nie udało się dotrzeć do Chiang Mai. Chociaż zależało nam, aby je zobaczyć, było ona tak bardzo nie po drodze, że odpuściliśmy. Może i dobrze się stało, bo dzięki temu 10 miesięcy później oglądaliśmy unoszące się na niebie lampiony o czym możecie przeczytać tu.

Zacznę może niezbyt zachęcająco i zapewne kontrowersyjnie... Generalnie tajlandzkie miasta są brzydkie i Chiang Mai nie jest wyjątkiem od reguły. Co więc sprawiło, że zakochaliśmy się w nich bez reszty i ciągnie nas do nich tak bardzo? Przede wszystkim atmosfera. Cudowni, uśmiechnięci, życzliwi i bezinteresowni ludzie, zapachy, kolory. Gdy opuszczasz azjatyckie miasto wiesz, że jeszcze tam wrócisz. Chiang Mai jest najlepszym tego przykładem.

poniedziałek, 1 lutego 2016

Loi Krathong / Yi Peng w Chiang Mai


Był taki dzień - 25 listopada 2015 r. Z samego rana wylądowaliśmy w stolicy Tajlandii, ale nie zamierzaliśmy się w niej rozgaszczać. Celem było Chiang Mai, w którym trwał w najlepsze festiwale festiwali - Loy Krathong oraz Yi Peng. Dzień, w którym wylądowaliśmy w kraju uśmiechu był dniem puszczania lampionów i krathong-ów, więc zależało nam aby wieczorną pora znaleźć się w Chiang Mai, gdzie właśnie tego dnia jest najbardziej magicznie. I tu pomogła nam Air Asia. Pyk myk i ok. 13:00 byliśmy na północy kraju. 

Z lotniska do centrum wiózł nas przemiły taksówkarz. Tłumaczył co, jak, gdzie i kiedy. Cały czas mówił że będzie super... lampiony, parady, muzyka. No i że koniecznie musimy zobaczyć tajski boks. W Tajlandii to podobno dyscyplina numer jeden. Z kolei o piłce nożnej z Tajami nie pogadacie. Słaba drużyna, słabe wyniki, nie ma czym się chwalić.

Taksówkarz był ucieleśnieniem tego co w Tajlandii nas urzekło najbardziej: serdeczności, ciepła, uśmiechu. Był tym czego przez te 10 miesięcy najbardziej mi brakowało...

piątek, 29 stycznia 2016

W drodze do Tajlandii - edycja II


Zaledwie kilkanaście miesięcy temu ze smutnymi minami opuszczaliśmy Bangkok. Wiedzieliśmy, że i tam jeszcze kiedyś wrócimy, ale w życiu byśmy nie pomyśleli, że nastąpi to tak szybko. Pod koniec listopada Tajlandia uśmiecha się do nas już po raz drugi w tym roku.

Bilety, które udało nam się zakupić do Bangkoku była tanie. By powiedziała, że nawet bardzo tanie (ok. 650 zł), ale niestety było jedno "ale". Promo biletowe zaczynało się w Wenecji, tak więc musieliśmy trochę pokombinować. Wyszło niemal idealnie...

środa, 6 stycznia 2016

Budapeszt na luzie


W 2013 r. odwiedziliśmy Budapeszt po raz pierwszy i już wtedy wiedzieliśmy, że do niego na pewno wrócimy. Urzekła nas architektura, klimat, ludzie i... ceny. Kliknięcie kolejny raz "kup bilet", było tylko kwestią czasu. A że dawno, dawno temu płaciłam kartą kredytową Citibank Wizz Air i nazbierałam na koncie trochę punktów podróż kosztowała nas 0 zł. W czerwcu siedzieliśmy w samolocie. 

Wypad miał być totalnie na luzie, nic nie musimy, wszystko możemy. W 2013 r. zobaczyliśmy prawie wszelkie "nust see": mosty, zamki, parki, pałace, wzgórza, zoo. Teraz na spokojnie chcieliśmy miastem się delektować. Wrócić do miejsc, które nas naj-naj urzekły. Zrobić genezę zmian. Czy jest jeszcze piękniejsze? Czy za drugim podejściem ponownie zachwyci? Czy warto wracać? Jak to swego czasu mawiano "yes, yes, yes!".  Warto było wrócić...