sobota, 14 listopada 2015

Szentendre - w mieście marcepana


Szentendre, do którego zrobiliśmy sobie kilkugodzinny wypad z Budapesztu, słynie przede i nade wszystko z marcepana. I w sumie to właśnie marcepan stał się naszym celem. Pogoda była jednak, idealna na spacer, więc zgodnie stwierdziliśmy, że szkoda czasu na krążynie po muzealnej wystawie. Skończyło się na lodzie marcepanowym, który (nawiasem mówiąc) był przepyszny.

Dotarcie do Szentendre wydawało nam się dziecinnie proste. Tu wsiąść, tam wysiąść i jesteśmy na miejscu. Remont zweryfikował nasz plan. I cena też jakoś tak dziwnie wzrosła. No ale nic to - jedziemy. Słowo się rzekło. Marcepanowe królestwo czeka...

środa, 21 października 2015

Ege szege w Egerze


Na węgierskiej ziemi wylądowaliśmy po raz drugi, co nie znaczy, że ekscytacja była mniejsza niż za pierwszym razem. O co, to nie! Po bardzo szybkim ogarnięciu co i jak, na budapesztańskim lotnisku kupiliśmy przesiadkowy bilet autobus-metro (transfer ticket) i ruszyliśmy pełni animuszu na dworzec kolejowy Keleti (obecnie słynny z powodu dużej ilości Syryjczyków).

Pech chciał, że trafiliśmy na moment gdy na bilet trzeba było poczekać sobie w bardzo długiej kolejce. Niestety, póki co węgierski odpowiednik PKP nie oferuje możliwości zakupu biletów przez Internet. A szkoda, bo okazało się, że te które nas interesują już się skończyły. Pani w okienku zaproponowała nam ich droższy odpowiednik - pierwszą klasę. Szybko skalkulowaliśmy, przeliczyliśmy i postanowiliśmy "szarpnąć się".

- Ok! Two first class tickets to Eger.

czwartek, 24 września 2015

Angkor Wat - Grand Circuit


Następny dzień przeznaczyliśmy na Grand Circuit. Zaczęliśmy od wschodu słońca nad Angkor Wat, który w przeciwieństwie do zachodu słońca, trochę nas rozczarował. Po zdjęciach znalezionych w Internecie obiecywaliśmy sobie bardzo dużo. Być może za dużo. Pobudkę zaplanowaliśmy na 3:00, potem na rower i ok. 4:00 byliśmy na miejscu, a razem z nami kilkaset osób. Stawik, znad którego robione są zdjęcia, został otoczony z każdej strony. Wszyscy oczekiwaliśmy nad wodą, aż dzień zacznie się budzić. A jak już słońce zaczęło powoli wstawać, wszyscy chwycili za aparaty i było słychać tylko pstryk, pstryk.

To co zobaczyłam, różniło się od tego, co widziałam na zdjęciach. Dlaczego? Ponieważ ci z lepszymi aparatami zaciemniali pół obiektywu specjalnym filtrem. Większość zdjęć przedstawiających wschód nad Angkor w książkach, gazetach itp. jest dość mocno podkolorowana. Według mnie wschód nad Angkor Wat jest z lekka przereklamowany, a z drugiej strony być w Siem Reap i jego nie zobaczyć...

środa, 9 września 2015

Angkor Wat - Small Circuit


Angkor Wat... Zanim na poważnie zajęłam się podróżą do Tajlandii i Kambodży, nazwa ta kojarzyła mi się tylko z jedną bajeczną świątynią, co po wnikliwym ogarnięciu tematu zostało zweryfikowane, obalone, zakopane na wieki. Agkor (tłum. miasto) to oprócz głównej atrakcji, która jest znana z albumów, plakatów czy zdjęć, także cały kompleks khmerskich zabytków (IX-XV w.), często bardziej urokliwych od kambodżańskiego must see. Kompleks rozciąga się na 400 km2 i wciąga niesamowicie.

Zwiedzanie ruin podzieliliśmy na dwa dni, czyli popularne Small Circuit i Grand Circuit. Można dorzucić jeszcze trzeci dzień i przeznaczyć go na odwiedzenie świątyni Banteay Srey i pobliskich wodospadów oddalonych dobre kilkadziesiąt km od miasta. Czasowo jednak nie daliśmy rady.

niedziela, 6 września 2015

Operację Kambodża czas zacząć


Pobyt w Krabi dobiegał końca. Zaczynała się krótka lecz intensywna przygoda z mistycznym Angkor Wat. Zdjęcia, relacje na blogach i porady na forach zachęcały, a wręcz nakazywały wizytę w tym miejscu przy okazji pobytu w Tajlandii. Można powiedzieć, że nie dano nam wyboru. Od razu w planie podróży pojawiła się nazwa Angkor Wat i nie zniknęła nawet na minutę przez cały okres przygotowań do wyjazdu.

Po 7 godzinach lotu z Krabi (z przesiadką w Bangkoku) wyładowywaliśmy się z samolotu w Siem Reap. W samolocie z Bangkoku do Siem Reap dostaliśmy całą masę druków do wypełnia. Nie mogło z tego wyniknąć nic dobrego... Karty, karteczki, karteluszki, formularze, oświadczenia. I zaczęło się wypełnianie. Mózgi parowały. Nim się spostrzegliśmy, lądowaliśmy w Siem Reap. Wyszliśmy z samolotu z plikiem formularzy. Szczęśliwi, że wypełnianie dokumentów mamy za sobą. Ha, jacy my jesteśmy bystrzy. Wszystko załatwione w samolocie, na lotnisku nie będziemy tracić czasu na głupoty - tak sobie myśleliśmy i niestety bardzo szybko wyprowadzono nas z błędu.

środa, 19 sierpnia 2015

4 x Tak dla 4 Islands Tour


4 Islands Tour to wycieczka zdecydowanie godna polecenia. Stosunkowo mało pływania łodzią, bo wszystkie wyspy są blisko siebie, dużo podziwiania, trochę snoorkelingu i moc pozytywnych wrażeń.

Zacznę o tego, że pływanie między wyspami dość szybko nam się znudziło, więc 4 Islands Tour była jak najbardziej dla nas. Pierwsze, drugie wypłynięcie w morze bardzo się nam podobało... wiadomo, powiew nowości, świeżości, wiatr we włosach, ochy i achy. Jednak już podczas wyprawy na Hong Island (trzecie wypłynięcie) irytowało nas, że ponad 50% wycieczki spędzamy na łodzi. Choć jesteśmy znad morza to zdecydowanie zaliczamy się do szczurów lądowych. Four Islands Tour to wycieczka, podczas której i szczury lądowe i lwy morskie będą zadowolone.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Hong Island


Długo się zastanawialiśmy na którą wyspę wykupić kolejną jednodniową wycieczkę. Pytanie brzmiało: Koh Phi Phi czy Hong Island? Padło na Hong Island ponieważ miało być mniej komercyjnie, mniej turystycznie, a równie pięknie. I było pięknie. Niestety turystów było niemało.

Wyprawę zaczęliśmy chwilę po 8 pod naszym hotelem w Krabi. Podjechał po nas załadowany po brzegi songthaew. Na pokładzie było z 50 osób, siedzieliśmy ściśnięci jak sardynki, ale nikt nie narzekał. Czekała nas wyprawa na jedną z najpiękniejszych wysp i nic nie mogło nam tego popsuć. Taką przynajmniej mieliśmy nadzieję.

niedziela, 26 lipca 2015

Raj na ziemi czyli Półwysep Railay


Miało być lekko, łatwo i przyjemnie. Leżenie do góry brzuchem, nicnierobienie, podziwiania udnych widoków i drinki z palemką. Nie wszystko poszło jednak zgodnie z planem, ale nie ma czego żałować - było pięknie i ciekawie.

Ok. godziny 7:00 pobudka. Wiadomo - szybki prysznic, śniadanie... poranek jak poranek. Po lekkim ogarnięciu się, ruszyliśmy w stronę przystani. W torebuni ręcznik, kremy i takie tam. Zwarci i gotowi zaczynamy poszukiwania łodzi. Kierunek Railay. Transport znajduje się w zasadzie sam. Młody chłopak chodził po przystani i szukał chętnych, którzy podobnie jak my marzyli o raju na ziemi. Po 8:00 wypłynęliśmy.

czwartek, 16 lipca 2015

Krabi czy Ao Nang?



Do Krabi dotarliśmy dość późno, jednak nie na tyle późno, żeby nie zapuścić się w miasto. Mieliśmy farta. W mieście trwał festiwal piosenki jakiejś tam plus słynny na całą Tajlandię night market. Zresztą nie była to jedyna imprezka, na którą wbiliśmy się podczas naszego pobytu. Z kolei jedyna, na której zjedliśmy pyszne smażone lody. Gdyby ktoś przed wyjazdem do Tajlandii powiedział mi, że takowe istnieją, pomyślałabym, że bajki opowiada. Smażone lody? Że niby jak? Jednak są Pychota.

Jakieś trzy dni później, znowu zupełnie przypadkiem (kto powiedział, że tylko nieszczęścia chodzą parami...), trafiliśmy na kolejny festyn. Tajowie, wraz z garstką nie-tubylców, śpiewali, tańczyli, jednym słowem hulaj dusza piekła nie ma. Podobno być w Krabi i nie trafić na jakąś miejską imprezę nie jest możliwe. Tam ludzie bawią się co najmniej raz w tygodniu. Bawią się cudownie, spontanicznie, na całego. W Krabi spędziliśmy 4 dni i dwa razy raczyliśmy się azjatycką muzyka na żywo. I love Thailand!

wtorek, 7 lipca 2015

Zatoka Phang Nga od innej strony


Z Khao Sok żegnaliśmy się z wielkim smutkiem. Taka jest jednak kolej rzeczy - coś się kończy, coś się zaczyna. Dla nas powoli zaczynała się przygoda z tajskimi wyspami...

Z urokliwego Khao Sok dostaliśmy się autobusem do Takua Pa. To był pierwszy etap podróży. Na dworcu wygramoliliśmy się z autokaru i zaczęliśmy rozglądać się za autobusem do Phang Nga Town, które miało stać się naszą bazą wypadową na zatokę o tej samej nazwie.

czwartek, 25 czerwca 2015

Urokliwe Khao Sok i Cheow Lan Lake


Nie od razu podjęliśmy decyzję, że w naszym planie zagości Khao Sok. Tak, jakoś nie po drodze nam było do tego miejsca. Długo się wahaliśmy, ale koniec końców zaryzykowaliśmy. I to był strzał w dziesiątkę. Khao Sok to zdecydowanie jedno z najpiękniejszym miejsc jakie odwiedziliśmy w Tajlandii (jeśli nie najpiękniejsze).

czwartek, 18 czerwca 2015

Z głową w drzewie czyli Ayutthaya


Zachęceni opisami w przewodnikach, na forach i na innych blogach postanowiliśmy jeden dzień z naszej azjatyckiej przygody przeznaczyć na wypad do Ayutthayi. Dziś jest to niewielkie miasto, ale pod koniec XVII w. mieszkało w nim ok. miliona ludzi. Założone w XIV w. tętniło życiem do 1767 r., czyli najazdu wojsk birmańskich. Birmańczycy zrujnowali to co przez wieki mozolnie budowali Tajowie. Dziś możemy zobaczyć tylko (albo aż) to, co zostało po bogactwach architektonicznych dawnej stolicy Tajlandii.

niedziela, 7 czerwca 2015

Bangkok - w świecie świątyń


Dla mnie Bangkok był i będzie magicznym miejscem m.in. ze względu na niesamowite połączenie nowoczesności z tradycją. Zderzenie, wydawać by się mogło, tych dwóch rożnych światów jest tak naturalne, że aż oczywiste. Pisząc tradycja mam na myśli m.in. religię, a co za tym idzie świątynie. Na marginesie dodam, że w Bangkoku 92% populacji to buddyści, 6% muzułmanie, a 2% to chrześcijanie, żydzi i wyznawcy religii sith. Świątynie buddyjskie rozsiane są dosłownie po całej stalicy Tajlandii. Jest ich wg Wikipedii ok. 400 (sic!).

piątek, 5 czerwca 2015

Bangkok - miasto z marzeń


W Polsce mamy miasto z morza, a w Tajlandii mają miasto z marzeń - Bangkok. Kupiliśmy je w całości, z wszystkimi niedoskonałościami. Z korkami, z tysiącami japońskich turystów uniemożliwiających pstryknięcie fajnego zdjęcia, z brakiem rozkładów jazdy autobusów. Pokochaliśmy uśmiechniętych, cudownych ludzi, pyszne sataye serwowane na Chinatown i przemieszczanie się łodzią. 

Przyznam jednak, że będąc jeszcze w Polsce trochę obawialiśmy się, czy stolica Tajlandii przypadnie nam do gustu. Tu i tam słyszało się sporo negatywnych opinii na temat tego miasta. Że niby napompowane, nieprawdziwe, głośne, zbyt turystyczne. Że albo kochaj, albo uciekaj. W naszym przypadku była to miłość od pierwszego wejrzenia/wrażenia.

piątek, 22 maja 2015

Floating Market w Damnoen Saduak

Floating Market - Damnoen Saduak

Pływający Targ chcieliśmy zobaczyć bardzo. W planach był poczatkowo jeden z mniej komercyjnych tagów, jednak okazało się, że targ w Damnoen Saduak jest jedynym, który "działa" także w dni powszednie. W Bangkoku nie spędziliśmy ani jednego weekendu, więc za dużego wyboru targów pływających nie mieliśmy. Stąd wyszło na to że odwiedzimy właśnie Damnoen Saduak. Tak więc, że Floating Market w Damnoen Saduak będzie przesiąknięty komercją wiedzieliśmy jeszcze zanim się na nim znaleźliśmy. Pomimo to postanowiliśmy dołożyć wszelkich starań, żeby na niego dotrzeć. Zresztą nasza filozofia mówi, że to co komercyjne nie konieczne jest złe, fuj, ble... Chcieliśmy to zrobić oczywiście przy jak najmniejszych kosztach, więc zdecydowaliśmy się zorganizować transport na własną rękę.

czwartek, 21 maja 2015

W drodze do Tajlandii

Piątek. Ósma, dziewiąta, dziesiąta.... Niecierpliwie odliczałam godziny. Niby byłam w pracy, ale moje myśli były już w zupełnie innym miejscu. No i w końcu wybiła 15:30. Po ośmiu godzinach piątkowej męczarni byłam coraz bliżej zasłużonego wypoczynku w rajskim kraju. Zanim jednak do Tajlandii trafiliśmy (ja i Wojtek), po pierwsze musieliśmy dotrzeć do Warszawy. Niby blisko, a daleko.

W listopadzie, po szumnym ogłoszeniu przez PKP zniżek na mega, super, hiper, szybki pociąg, postanowiliśmy skorzystać z tej opcji. Pierwsze podejście zrobił Wojtek. 14 listopada przed godziną 0:00 udał się na dworzec kolejowy w Gdańsku. Stanął grzecznie w kolejce, która nota bene była bardzo krótka i zamierzał kupić bilety. Ważne jest tu słowo zamierzał ponieważ jak wszem i wobec wiadomo, serwery PKP uniemożliwiły ich sprzedaż. I tak PKP bujało się z problemem serwerów ładnych parę dni. Koniec końców sukces. 23 grudnia czyli dokładnie 30 dni przed podróżą do Warszawy kupiliśmy bilety na pendolino za 49 zł od osoby.

23 stycznia 2015 r. o godzinie 18:00 wyczekiwaliśmy, aż maszyna podjedzie. I podjechała. Była niczym celebrytka wyczekiwana przez tłumy fanów. Kilka osób nawet pokusiło się o nakręcenie filmu pt. "sunie pendolino po torach". Maszyna wygląda ciekawie, w szczególności jej przód niczym dziób ptaka. Robi się jednak trochę smutno, kiedy przychodzi nam się zachwycać czymś, co poza granicami naszego kraju jest z reguły normalnością, a to przecież MY jesteśmy zieloną wyspą.

Wgramoliliśmy się do naszego przedziału i rozsiedliśmy wygodnie. Trzeba przyznać, że miejsca na nogi jest sporo. Zaletą jest również bez wątpienia fakt, że pociąg jest ciii...chutki. Gdyby nie to, że wyłączono ogrzewanie i zmarzłam nieco, to powiedziałbym, że podroż przebiegła rewelacyjnie.

Po 3 godzinach byliśmy w Warszawie...

sobota, 21 lutego 2015

Prezentacja w Południku 18


W czwartek 26.02.2015 o godz. 18:30 zapraszamy  do kawiarenki Południk 18 na spotkanie z cyklu "Podróżnicze Czwartki". Poprzez opowieść oraz pokaz zdjęć zabierzemy Was do niebieskich miast północnego Maroka, do barwnego Marrakeszu, wietrznej As-Sawiry oraz do gorących pustynnych miasteczek południa. Pokażemy architekturę, kolory i unikalne piękno tych orientalnych miejsc. Podpowiemy również jak samodzielnie zorganizować wyprawę do tego niezwykłego kraju.