czwartek, 16 lipca 2015

Krabi czy Ao Nang?



Do Krabi dotarliśmy dość późno, jednak nie na tyle późno, żeby nie zapuścić się w miasto. Mieliśmy farta. W mieście trwał festiwal piosenki jakiejś tam plus słynny na całą Tajlandię night market. Zresztą nie była to jedyna imprezka, na którą wbiliśmy się podczas naszego pobytu. Z kolei jedyna, na której zjedliśmy pyszne smażone lody. Gdyby ktoś przed wyjazdem do Tajlandii powiedział mi, że takowe istnieją, pomyślałabym, że bajki opowiada. Smażone lody? Że niby jak? Jednak są Pychota.

Jakieś trzy dni później, znowu zupełnie przypadkiem (kto powiedział, że tylko nieszczęścia chodzą parami...), trafiliśmy na kolejny festyn. Tajowie, wraz z garstką nie-tubylców, śpiewali, tańczyli, jednym słowem hulaj dusza piekła nie ma. Podobno być w Krabi i nie trafić na jakąś miejską imprezę nie jest możliwe. Tam ludzie bawią się co najmniej raz w tygodniu. Bawią się cudownie, spontanicznie, na całego. W Krabi spędziliśmy 4 dni i dwa razy raczyliśmy się azjatycką muzyka na żywo. I love Thailand!



Dodam, że Krabi nie jest typowym turystycznym tworem. Turyści oczywiście są, ale miasto nie jest nastawione przede i nade wszystko na turystykę. Dla większości odwiedzających stanowi ono bazę wypadową na wyspy. Stąd od wczesnych godzin porannych do ok. 21:00 kursują małe busiko-taksówki do typowo turystycznego Ao Nang.

Naszym głównym celem pobytu w Krabi była woda, morze Andamańskie i okoliczne wyspy. Wiadomo jednak, że nie samą wodą człowiek żyje. Od czasu do czasu musi zrobić sobie przerwę. My jesteśmy znad morza, więc coś nie coś o tym wiemy. :-) W pewnym momencie mieliśmy na tyle dosyć wody, że wpadliśmy na pomysł, aby jeden dzień w Krabi poświęcić na wyprawę do Wat Tham Seua (Światynia Tygrysa) i Blue Lagoon.

Początkowo był plan, że bierzemy skutery i heja. Już nawet wypożyczyliśmy sprzęt. Dość szybko wyszła jednak na jaw moja nieumiejętność prowadzenia tego pojazdu. Siedzę, kręcę, odpycham się i zastanawiam jak ruszyć. Jak już ruszyłam to z takiego kopyta, że nie ogarnęłam co się dzieje. To wszystko musiało wyglądać dość przerażająco, ponieważ właścicielka hostelu zaczęła nas gonić. Nie pozwoliła dalej jechać. Grzecznie oddałam kluczyki, kask, a co za tym idzie Wojtek także. Skończyło się na poszukiwaniu busika, który nas zawiezie w okolice świątyni. Zaczęliśmy poszukiwania. Z pomocą przyszli nam moto-taksiarze. Zatrzymali transport i dogadaliśmy się, a przynajmniej tak nam się wydawało, zanim dotarliśmy na miejsce. Koszt transportu w okolice świątyni miał wynieść 200 bht /2 os. Na miejscu okazało się jednak, że 200 bht rzeczywiście, ale za osobę. Pan kierowca niekoniecznie po angielsku cokolwiek, więc nasze argumenty były niezrozumiałe i tak staliśmy i wymachiwaliśmy rękami, aż końcu utargowaliśmy 120 bht/os. Łatwo jednak nie było. A im dalej w las tym ciężej. Przed nami było 1237 schodów - to oficjalnie... na szczycie okazało się, że pokonaliśmy 1266 schodów! Nie były to w dodatku byle jakie schody. Większość z nich miała po kilkadziesiąt cm wysokości!

Wat Tham Seua (Światynia Tygrysa)
Wat Tham Seua (Światynia Tygrysa)

Pierwsze 200 było bez zadyszki. Potem było tylko gorzej. Co jakiś czas przystanek, złapanie oddechu, łyk wody i zazdrosne spojrzenie na schodzących. Ostanie 100... to było ciągnięcie nogi za nogą. Prawdziwa męka. Lewa, prawa, lewa, prawa.

Wat Tham Seua (Światynia Tygrysa)Wat Tham Seua (Światynia Tygrysa)

Kto wpadł na pomysł wybudowania świątyni tak wysoko? Ja miałam problem, żeby dostać się na górę, a co dopiero taki budowniczy. Z wytęsknieniem wypatrywałam końca wspinaczki. Na górze czekała nagroda. Zaraz przy wejściu stoi kranik, z którego leci chłodna woda. Można pić, pić i pić...

Ze szczytu rozciąga się panorama na naprawdę daleką okolicę. Rozejrzałam się, powdychałam świeże powietrze i kolejne 20 minut przeleżałam w cieniu, bo słońce dawało popalić niemiłosiernie i po raz kolejny, już na spokojnie, zaczęłam podziwianie świata z góry. Świątynia nie jest sama w sobie jakoś specjalnie interesująca. Szczerze powiedziawszy w Tajlandii widziałam dziesiątki bardziej imponujących i zadbanych. Ma jednak ona w sobie coś majestatycznego. Coś co sprawia, że zostaje w pamięci. Być może hulający wiatr, który wprawia w ruch dzwony, a one z kolei rzucają w świat wymowne dźwięki. Być może niewielu turystów, których mogłam policzyć na palcach jednej ręki. Nie żałuję absolutnie, że zrobiliśmy sobie wycieczkę w to miejsce. Odetchnęliśmy od wyspiarskich wycieczek, zgubiliśmy sporo kalorii, no i jeszcze satysfakcja niesamowita, że udało nam się wspiąć.

Wat Tham Seua (Światynia Tygrysa)

Schodzenie z góry było samą przyjemnością. Z głębokim współczuciem patrzyłam na tych, którzy zaczynali swoją przygodę ze świątynią. Ze spuszczonymi głowami, ciężkimi nogami i zadyszką wspinali się stopień po stopniu. :-)

Na dole szalały makaki. Obskakiwały pomniki Buddy i śmietniki. U podnóża góry panuje dziwny klimat, kiczowato-jarmarczny: plastikowe tygrysy, smoki, lody i tego typu rozrywki. Jednak pomimo to jest fajnie, swojsko. Po naładowaniu akumulatorów zimnym koktajlem, postanowiliśmy wrócić do miasta. Okazało się to nie takie proste. Ceny transportu były dość wysokie. Za wysokie. Wiadomo każdy chce zarobić na turyście. Niestety czasami trafiają na takich, którzy maja dziurawe kieszenie. Jak my. Na nas nie zarobili. Oddaliliśmy się od świątyni w poszukiwaniu transportu przy głównej drodze.

Wat Tham Seua (Światynia Tygrysa)Wat Tham Seua (Światynia Tygrysa)

Szliśmy, szliśmy i nic, a słońce było bezlitosne. Powoli traciłam nadzieję. Próbowaliśmy łapać stopa, ale bez efektu. Po 15 minutach marszu udało nam się dorwać w taksówkę w jakiejś przydrożnej knajpce. Zapakowaliśmy się na pakę i po 15 minutach byliśmy w centrum Krabi. Za transport zapłaciliśmy zdecydowanie mniej niż żądali od nas taksówkarze przy Wat - tylko 50 bht/os.

Krabi, jak już wcześniej wspominałam, nie jest miastem typowo turystycznym. Nie ma w nim zbyt wielu perspektyw na ciekawe spędzenie popołudnia., tak więc popołudnia spędzaliśmy przeważnie w pobliskim Ao Nang.

Plaża w Ao Nang
Plaża w Ao Nang
Plaża w Ao Nang
Ao NangAo Nang

Ao Nang jest zdecydowanie droższe niż Krabi. Czuć w miasteczku powiew ekskluzywności, miejscami nawet mega-luksusu. Ao Nang zdecydowanie przewyższa też Krabi dostępnością do plaży. Bądź co bądź pięknej plaży, na której grasują małpy. Zwierzaki zagarnęły spory jej kawałek. Mają swój małpi gaj (po lewej stronie). Każdy kto się zapuści na ich terytorium i nie daj Boże będzie miał cokolwiek do jedzenia może być pewien, że małpy się nim zainteresują.

Plaża w Ao Nang
Plaża w Ao Nang
Plaża w Ao Nang

Ao Nang jest alternatywą dla Krabi, albo odwrotnie. Jeśli szukacie zwyczajności i przystępnych cen to proponuje Krabi. Jeśli chcecie wygrzać się na plaży i poczuć klimat letniego kurortu to polecam Ao Nang. Każde z tych miejsc jest na swój sposób interesujące. Zależy kto czego szuka. Myślę, że warto spędzić np. 2 noce tu, a 2 noce w Krabi (przykładowo).

My w Krabi spędziliśmy 4 dni, a w piątek ulotniliśmy się samolotem do Kambodży.

Zapewne gdybyśmy jeszcze raz układali plan podróży to z jedną noc spędzilibyśmy np na wyspie Koh Hong. No ale... myślał kogut o niedzieli. Czas spędzony w Krabi wspominam bardzo miło, aczkolwiek nam chyba nie do końca rajskie, błogi klimaty odpowiadają. Lubimy jak coś się dzieje. Wycieczki na wyspy były przyjemne. Wyspy są piękne, jak z innego świata. Niesamowicie było to wszystko widzieć na własne oczy. Ale w pewnym momencie zrobiło się monotonnie, choć nie powiem, były momenty mrożące krew w żyłach. Szczególnie przy okazji wycieczki na Koh Hong, ale o tym później...

PRAKTYCZNIE:

Transport:
  • Autobus z Phang Nga do Krabi - 80 bht
  • Trzeba pamiętać, że dworzec (klepisko?) autobusowy jest położony ok. 4-5 km od centrum miasta, więc trzeba jeszcze doliczyć koszt tuk-tuka. Przy samym dworcu kierowcy podają zawrotne ceny. Jak się odejdzie kawałek w stronę centrum, to ceny spadają. Tuk-tuk złapany na ulicy kosztował nas 80 bht.
  • Między Krabi i Ao Nang od rana do wieczora kursują kilkunastoosobowe tuk-tuki. Kurs kosztuje 50 bht/os w ciągu dnia i 60 bht/os po zmroku. Tuk-tuki mają swój postój vis a vis świątyni Wat Kaew Korawaram przy Maharaj Alley.
Nocleg:
  • Baan To Guesthouse - Bardzo fajny hostel. Doskonała lokalizacja i tak samo dobry stosunek ceny do jakości. My płaciliśmy ok. 70 zł (650 bht) za komfortowy pokój dwuosobowy z własną łazienką, balkonem i klimatyzacją. Śniadanie można sobie wykupić na miejscu. Hostel jest w takim miejscu, że wszędzie jest blisko (do weekendowego night market-u w ścisłym centrum miasta idzie się max. 5 minut).
Wyżywienie:
  • Blisko hostelu Baan To Guesthouse jest ciekawy zakątek restauracyjny. Idąc w stronę centrum natknęliśmy się na małą uliczkę ze świetną i bardzo tanią naleśnikarnią, w której stołują się głównie lokalsi. Można tam też zjeść inne potrawy tajskiej kuchni. Do jedzenia zawsze nam podawano dzbanek pysznej herbatki.
  • Vis a vis naleśnikarni mieści się z kolei należąca do przemiłego francuza restauracja Gecko Cabane. Nie jest to może miejsce dla lokalsów, ale wizyta tu jest koniecznością. Właściciel we własnej osobie rozmawia ze wszystkimi gośćmi (celowo nie napisałam "klientami"), z pasją opowiada o potrawach i z radością odpowie na każde pytanie. A smak tajskich potraw w tym miejscu jest nadzwyczajny.
  • W weekendy można coś przekąsić na night market
  • Nie polecamy jeść w garkuchniach, które każdego wieczoru rozstawiają się przy porcie. Jedzenie słabe, porcje maluśkie, a ceny wygórowane...
Atrakcje:
  • Wat Kaew Korawaram - jedyna ciekawa świątynia w centrum miasta, chociaż widzieliśmy w Tajlandii wiele ciekawszych od niej. ;-)
Krabi - Wat Kaew Korawaram
  • Pomnik Krabów przy rzece - fajne miejsce na relaks blisko przystani. Vis a vis pomnika jest kawiarnia w stylu europejskim z pyszną kawą. ;-)
Krabi
  • Wat Tham Seua, zwana też Świątynią Tygrysa (ok. 10 km od centrum miasta) - miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia, ale trzeba mieć trochę kondycji i sporo wody pitnej. Dojazd do świątyni możliwy tylko tuk-tukiem. Na miejscu sporo stoisk z koktajlami owocowymi i napojami.
  • Golemy trzymające sygnalizatory świetlne na jednym ze skrzyżowań w centrum - taka tajska sztuka...
Krabi
  • Night market na Krabi Walking Street - działa niestety tylko w weekendy, ale jak tam traficie to na pewno nie będziecie żałować. Był to chyba najfajniejszy night market jaki widzieliśmy podczas naszej wycieczki do Tajlandii. Koniecznie spróbujcie smażonych lodów.

Więcej zdjęć z zatoki Krabi, Ao Nang i całej Tajlandii możecie zobaczyć pod tym linkiem.

2 komentarze