Do Barcelony z Gdańska nie jest trudno dotrzeć. Jeżeli chcemy się do niej dostać tanio sprawa wygląda już trochę gorzej. Za bilet w dwie strony musimy liczyć 300-400 zł, a w porze wakacyjnego szału nawet 800 zł. Zostaje polowanie na okazje cenowe. Bezpośrednio do stolicy Katalonii z Gdańska lata Wizzair, a do oddalonej od Barcelony o jakieś 95 km Girony Ryanair.
My wybraliśmy linie Wizzair - koszt ok. 260 zł/osoba. W ostatni czwartek lutego 2012 r. wylądowaliśmy na lotnisku El Prat. Na poznanie miasta mieliśmy zaplanowane zaledwie cztery dni. Z lotniska do centrum Barcelony dojechaliśmy Aerobusem. Pokój wynajęliśmy w dzielnicy Barceloneta. Jak się okazało miejsce, w którym mieliśmy nocować było prywatnym mieszkaniem. Mieszkała w nim trójka młodych Włochów, którzy najprawdopodobniej wynajęli to mieszkanie, żeby je udostępniać za opłatą turystom. Małe pokoiki zamykane na kłódeczkę, bardzo skromne śniadania (jeden naleśniczek i mała kawka) oraz dziwna atmosfera panująca w przybytku (czułam się tam jakoś tak nieswojo) sprawiły, że miejsce nie przypadło nam do gustu.
Barcelona to miasto, które żyje 365 dni i nocy non stop. Zatłoczona La Rambla czyli główny deptak, wszechobecny Gaudi, parki, pełne restauracje, a wieczorami młodsi i starsi ludzie bawiący się w klubach to właśnie Barcelona.
Cztery dni, a właściwie trzy (bo wylądowaliśmy wieczorem) to zdecydowanie za mało na poznanie miasta, musieliśmy więc przewertować przewodniki i zdecydować do których miejsc się udamy.
Dzień 1
Pierwszy poranek w Barcelonie zaczęliśmy spacerem wzdłuż La Rambli w kierunku Placa de Catalunia. La Rambla to 1200 metrów magii. Uliczni aktorzy, portreciści, muzyka, kawiarnie i sklepiki – niesamowity spektakl, którego byliśmy widzami sprawił, że czuliśmy się tam naprawdę fantastycznie. Deptak zaczyna się 52 metrową kolumną Kolumba zbudowaną w 1888 r. Jest ona jednym z symboli Barcelony. Nieco dalej natknęliśmy się na Muzeum Figur Woskowych (Passatge de la Blanca). Piękny budynek. Niesyty nie jestem w stanie napisać czy w muzeum znajduje się imponująca kolekcja woskowych arcydzieł ponieważ nie zajrzeliśmy na wystawę. Wychodząc z wąskiego zaułka, w którym kryło się muzeum natrafiliśmy na perełkę neoklasyczną. Przy La Rambla 18 mieszczą się dziś urzędy katalońskiego rządu autonomicznego lecz niegdyś była to okazała rezydencja jednego z najzamożniejszych przedsiębiorców z Reus. Budynek został wzniesiony w latach 70. XVIII wieku. I uwaga - właśnie w tym budynku odbywały się pierwsze pokazy filmów z użyciem aparatury braci Lumiere. Warto też zwrócić uwagę na budynki nr 22 i 24 a dokładniej na głębokie dziury w progach. Zrobiły je buty kobiet, które w latach 60. I 70. XX wieku wypatrywały mężczyzn gotowych zapłacić za ich wdzięki.
Przemieszczając się dalej La
Ramblą po chwili trafiliśmy na Carrer de Colom. Odbiliśmy w tą ulicę i po
chwili byliśmy na jednym z najpiękniejszych placów w Barcelonie. Pierwsza
ukazała się naszym oczom fontanna, a zaraz potem cała reszta… palmy, kawiarnie i przepiękne
latarnie, no i ludzie… mnóstwo ludzi. Plac jest tak przyjemnym miejscem, że działa
jak magnes: przyciągnie i nie chce puścić.
Na La Rambla wróciliśmy w ten sam sposób. Idąc dalej deptakiem nie sposób
nie zauważyć budynku opery - Gran Treatre de Liceu. Co poniektórzy twierdzą, że
na budynku ciąży klątwa gdyż kilkukrotnie padał ofiarą pożarów, a pod koniec
XIX w. zostały w nim zdetonowane przez jednego z anarchistów bomby. Operę można oczywiście zwiedzać. Koszt to ok.
10 euro. My nie skorzystaliśmy. Spacerując dalej trafiliśmy na
olbrzymią okrągłą mozaikę zaprojektowaną przez Moro. Wygląda całkiem fajnie.
Na rogu Rambli i Carrer de la Boqueteria zwróciliśmy uwagę na fasadę budynku Casa Bruno Quadros, ozdobionego parasolami, wachlarzami i smokiem. W obiekcie zwanym chińskim domem pod koniec XIX w. otwarto sklep z parasolkami. Zdjęcie na tle budynku obowiązkowe. Casa Bruno sąsiaduje z kolejnym „must see” czyli Casa Taberner - cztery pietra, na każdym inne okna i inne balkony. Całość dopełniona kolistym wykuszem, kopułą i bogato zdobioną balustradą.
Urzekł nas ponadto Placa del Pi, na którym akurat odbywał się mały targ, na którym można było kupić sery, miody oraz czekolady. NA targowanie nie ma szans. Nad placem dominuje fasada kościoła Santa Maria del Pi. Niestety kościół był remontowany więc nie mieliśmy okazji go podziwiać. Na placu działa jedna z najstarszych i najpopularniejszych kawiarni w Barcelonie - Pi. Wstąpiliśmy na kawę - wyborna. Żeby dotrzeć do placu musieliśmy odbić z La Rambli na Carrer del Cardenal Casañas.
Po powrocie na Ramblę naszym oczom ukazała się ciastkarnia z uroczo zdobioną fasadą (La Rambla 83). A zaraz potem stoiska z kwiatami. Kwiaty, kwiaty i kwiaty. W tym miejscu można odbić i po kilku minutach znaleźć się na najsłynniejszym targu spożywczym Barcelony czyli Marcat Sant Josep. My postanowiliśmy na targ przyjść następnego dnia... niestety zabrakło czasu żeby zawitać na niego. Szkoda. Zmierzając do celu, tj. na Placa de Catalunya, obejrzeliśmy zbudowany w 1777 r. Pałac Wicekrólowej. Budynek uważany jest za najcenniejszy przykład architektury barokowej w Barcelonie. Wszystkie przewodniki polecają zwiedzenie Pałacu. No cóż, tym razem przewodnikom nie zaufaliśmy.
Na rogu Rambli i Portaferrissa zwróciliśmy uwagę na fontannę umieszczoną na ścianie budynku, a właściwie na umieszczony nad nią obraz wykonany na ceramicznych kafelkach. Przedstawia on wygląd bramy średniowiecznej, która stała w tym miejscu do końca XVIII w.
Przechodząc przez bramę wkroczyliśmy w zupełnie inny wymiar czasu i jednocześnie w najbardziej fascynującą część dzielnicy gotyckiej. Pierwszy w oczy rzucił się pałac biskupi - niestety wejść do niego nie można. Jednak zaraz obok otworzyła się przed nami Carrer de Santa Llucia., a wraz z nią Dom Archidiakona. Warto zajrzeć na dzieciniec. Wzbija się z niego naprawdę wysoka palma. Warto tez zwrócić uwagę na skrzynkę pocztową znajdującą się po prawej stronie bramy - jest wyjątkowa... Przemieszczając się dalej trafiliśmy do jednego z moich ulubionych miejsc w Barcelonie - Placa Sant Filip Neri. Mały przytulny placyk z fontanną na środku i dziećmi, które uczęszczają do mieszczącej się przy placu szkoły. W miejscu tym panuje błogi spokój. Następnym punktem programu była Katedra św. Eulalii. Jej budowę zaczęto już w XIII wieku, a. zakończono w XX w. Wstęp do katedry oczywiście jest płatny. Zdecydowanie jednak polecam wydać kilka euro, żeby zobaczyć wnętrza jej wenętrza. Dodam, że do katedry należą też ujmujące krużganki. Na nich możemy między innymi zobaczyć stadko 13 białych gęsi, które upamiętniają trzynastoletnią patronkę katedry.
No i kolejny plac - Placa del Rei, kiedyś dziedziniec królewskiego pałacu. Warto tu zajrzeć, w którąkolwiek stronę spojrzymy, zawsze będziemy otoczeni budynkiem z historią:
W Barcelonie niepodzielnie króluje oczywiście Gaudi. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że chcemy zobaczyć bazylikę Sagrada Familia. Żeby bez problemów dostać się do wnętrza bazyliki, czyli nie stać w dwugodzinnej kolejce, a czasem pewnie i dłuższej, na miejsce trzeba przybyć przed otwarciem kas biletowych. Stosując ten patent w kolejce staliśmy może z 10-15 minut. Kolejną zaletą przybycia w porannej porze jest to, że jest niewielu zwiedzających, a na pewno mniej aniżeli ok. godziny 13. Sagrada Familia na mnie zrobiła ogromne wrażenie. Taką architekturę można zobaczyć tylko w Barcelonie. Budowę kościoła rozpoczęto w latach 80 XIX wieku i do dnia dzisiejszego nie została zakończona. Gaudi zmarł w 1926 r. pozostawiając niedokończone dzieło. Zakończenie budowy planuje się na rok 2026.
Bazylika to z zewnątrz rzeźbiona misternie fasada. Każdy detal jest dokładnie przemyślany, nic tam nie jest przypadkiem. Nie sposób wchłonąć wzrokiem każdego elementu budowli. Wnętrze zaskoczyło mnie ogromną przestrzenią. Świątynia może podobno pomieścić 14 tys. ludzi. Mimo wielkich rozmiarów sprawia ono wrażanie lekkości i delikatności. Przypomina las wielokształtnych pni, których konary podtrzymują dach. Oczywiście wjechaliśmy też windą na wieżę ponad fasadą Bożego Narodzenia (druga opcja to wieża nad fasadą Męki Pańskiej). Następnie zeszliśmy krętymi schodami umieszczonymi wewnątrz wieży. W krypcie kościoła znajduje się grób Gaudiego - my musieliśmy zrezygnować z jego odwiedzin ponieważ odbywało się tam akurat prywatne nabożeństwo.
Dalej podążaliśmy śladami Gaudiego, ale zanim dotarliśmy do jego następnego arcydzieła zrobiliśmy spacer po znajdującej się przy Sagrada Familia Avenida de Gaudi. Na samym początku alei stoi (wraz z pięcioma identycznymi) zaprojektowana w 1909 r. latarnia z bogato zdobioną górną partią. Warto poświecić chwilę aby dokładnie przyjrzeć się zabytkowi. Aleję zamyka Szpital św. Pawła. Jego początki sięgają XV w. i co ciekawe został on wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W związku z tym, że trwały prace remontowe nie zdołaliśmy wejść do środka.Spod Hospital de Sant Pau odjechaliśmy metrem na Placa de Catalunya, aby po krótkiej siejcie udać się w kierunku kolejnych perełek Barcelony. Pierwszą z nich był Casa Batillo - oczywiście dzieło Gaudiego. Budynek sprawia wrażenie wyjętego z bajki Alicja w Krainie Czarów. Magia kolorów i form przeniosła mnie w zupełnie inny wymiar. Charakterystyczną cechą budynku są balkoniki z balustradami przypominającymi oczodoły czaszki. Poza tym uwagę warto zwrócić na kolumny podtrzymujące niższe balkony mające imitować kości. Cała fasada pokryta jest kawałkami potłuczonych, kolorowych kafli. No i ten dach. o niezwykłym kształcie jakby pokryty łuskami. Wnętrze budynku zapewne także zapiera dech w piersiach. Niestety nie mieliśmy okazji zobaczyć pomieszczeń. Nasze środki finansowe były ograniczone a cena biletu umożliwiającego wstęp do Casa Batillo to 20,30 euro. Dodam, że budynek świetnie wygląda o zmroku gdy fasada jest oświetlona.Warto z aparatem w ręku pofatygować się gdy budynek jest oświetlony i popstrykać zdjęcia.
Po ochach i achach nad Casa Botllo skierowaliśmy się do Casa Mila czyli znowu mieliśmy spotkanie z Gaudim. Budynek przypominać ma skały Monserat. Budowla ma fasadę kamienną i co ciekawe pozbawiona jest katów prostych. Casa Mila to chyba najczęściej odwiedzany dach na świecie. Architekt umieścił na min dziwaczne rzeźby w rzeczywistości pełniące rolą kominów. Gaudi podobno do dekoracji niektórych kominów użył rozbitych butelek po szampanie, który wypito podczas uroczystości inauguracji budynku. Przede wszystkim ze względu na te właśnie kominy zdecydowaliśmy się zapłacić 16 euro. Było warto.
Oba architektoniczne cuda Gaudiego znajdują się w dzielnicy Eixemple przy najbardziej luksusowej ulicy w Barcelonie. Ale Eixemple to nie tylko Gaudi. To m.in.:
Do Parku Guell dostaliśmy się z Eixemple metrem (przystanek na Avenida Diagonal).
I tak oto upłynął nam drugi dzień w Barcelonie.
Dzień 3
Trzeciego dnia z samego rana spakowaliśmy nasze rzeczy do walizek i udaliśmy się do przechowalni bagaży, która znajduje się bardzo blisko Placa de Catalunya. Już bez zbędnych ciężarów ruszyliśmy na Placa d'Espanya skąd autobus zabrał na wzgórze Montjuic. Przygodę ze wzgórzem zaczęliśmy od Poble Espanyol. Hiszpańskie Miasteczko, które powstało w 1929 r. zajmuje powierzchnię 49 000 m kw. Znaleźliśmy tu kopie budynków charakterystycznych dla różnych regionów Hiszpanii. Twórcy odtworzyli z wielką starannością fasady, a niekiedy i wnętrza 117 domów czy obiektów publicznych. Oczywiście znajduje się tu sporo sklepików z pamiątkami, tradycyjnymi wyrobami poszczególnych regionów czy restauracji. Po Poble spacerowaliśmy wąskimi, ukwieconymi uliczkami, które przenosiły nas w coraz to inne regiony hiszpańskiej kultury i tradycji. Jest to miejsce niezwykle przyjemne i co ważne pozwala spojrzeć na Hiszpanię z nieco szerszej perspektywy. Następnie autobusem (kursują rzadko) wjechaliśmy jeszcze wyżej. Wysiedliśmy z autobusu przy stacji kolejki liniowej i już po kilku minutach wspinaczki (tym razem na własnych nogach) byliśmy w ogrodzie - Jardins de Juan Brossa. Ogród bardzo piękny jednakże myślę, że prawdziwego cudu natury doświadczają odwiedzający go późną wiosną lub latem.
Już trochę zmęczeni i bardzo głodni wróciliśmy, tym razem kolejką szynową, do centrum Barcelony. W jednej z restauracji znajdującej się w Barrio Gotico zamówiliśmy paellę. Za namową kelnerki zdecydowaliśmy się na dodatki w postaci owoców morza. Krewetki, kalmary i tym podobne stworzenia nie były specjałami, które moje kubki smakowe przyjęły z zadowoleniem. Wychodzę jednak z założenia, że w życiu wszystkiego trzeba spróbować :). Na marginesie dodam, że paella to typowo hiszpańska potrawa, której głównym składnikiem jest ryż, a do niego mogą być dodane właśnie owoce morza czy też kurczak lub królik.
Po krótkiej sjeście odebraliśmy bagaże i aerobusem z Placa de Catalunya pojechaliśmy na lotnisko.
Barcelona to miasto, które żyje 365 dni i nocy non stop. Zatłoczona La Rambla czyli główny deptak, wszechobecny Gaudi, parki, pełne restauracje, a wieczorami młodsi i starsi ludzie bawiący się w klubach to właśnie Barcelona.
Cztery dni, a właściwie trzy (bo wylądowaliśmy wieczorem) to zdecydowanie za mało na poznanie miasta, musieliśmy więc przewertować przewodniki i zdecydować do których miejsc się udamy.
Dzień 1
Pierwszy poranek w Barcelonie zaczęliśmy spacerem wzdłuż La Rambli w kierunku Placa de Catalunia. La Rambla to 1200 metrów magii. Uliczni aktorzy, portreciści, muzyka, kawiarnie i sklepiki – niesamowity spektakl, którego byliśmy widzami sprawił, że czuliśmy się tam naprawdę fantastycznie. Deptak zaczyna się 52 metrową kolumną Kolumba zbudowaną w 1888 r. Jest ona jednym z symboli Barcelony. Nieco dalej natknęliśmy się na Muzeum Figur Woskowych (Passatge de la Blanca). Piękny budynek. Niesyty nie jestem w stanie napisać czy w muzeum znajduje się imponująca kolekcja woskowych arcydzieł ponieważ nie zajrzeliśmy na wystawę. Wychodząc z wąskiego zaułka, w którym kryło się muzeum natrafiliśmy na perełkę neoklasyczną. Przy La Rambla 18 mieszczą się dziś urzędy katalońskiego rządu autonomicznego lecz niegdyś była to okazała rezydencja jednego z najzamożniejszych przedsiębiorców z Reus. Budynek został wzniesiony w latach 70. XVIII wieku. I uwaga - właśnie w tym budynku odbywały się pierwsze pokazy filmów z użyciem aparatury braci Lumiere. Warto też zwrócić uwagę na budynki nr 22 i 24 a dokładniej na głębokie dziury w progach. Zrobiły je buty kobiet, które w latach 60. I 70. XX wieku wypatrywały mężczyzn gotowych zapłacić za ich wdzięki.
W planach mieliśmy zwiedzanie Palau Guell w związku z czym skręciliśmy
na Carrer Nou de la Rambla. Po chwili
ukazał się nam zabytek. Został on w 1886 r. zaprojektowany dla Eusebia Guella i
Bacigalupiego przez samego Antoniego Gaudiego, z którym jeszcze nie raz „spotkamy
się” w Barcelonie. Po II WŚ budynek został przejęty przez miasto, a po
generalnym remoncie oddany w 2011 r. w
całości dla zwiedzających. Zwiedzanie zaczęliśmy od podziemnej części budynku czyli stajni. Przyznam, że mnie ta cześć zachwyciła
najbardziej. Kilkanaście ceglanych kolumn podtrzymujących surowe, ceglane
oczywiście sklepienie wygląda imponująco. Następnie schodami dostaliśmy się na
parter, a stąd szerokimi schodami na pierwsze piętro. Wszystko jest misternie
wykończone. Pomyślano o każdym detalu. Pięknie. Mieliśmy przyjemność zobaczyć
salon reprezentacyjny, jadalnie z oryginalnym wyposażeniem czy też salę bilardową.
Przebywając w Palau Guell warto zwrócić uwagę na hol centralny - wysoki na trzy
kondygnacje (17,5 m). Wdrapując się schodami w górę przeniosłam się w świat
bliskiego wschodu. Każdy szczegół, zaprojektowany przez mistrza, stwarza
wrażenie odległego, a wszystko razem tworzy bajkowy obraz. W domu znajdują się
też organy (sprawne) oraz kaplica. Gaudi nie zapomniał również o tarasie.
Spacerując po nim zwróciliśmy uwagę na system żaluzji w kształcie parasola. Na
drugim piętrze znajdują się sypialnie właścicieli domu. Trzecie piętro
przeznaczone było dla służby. Na dachu natomiast znajduje się dwadzieścia sześć
kominów mających formę różnokolorowych grzybów. Tak oto Gaudi zadziwił nas po raz pierwszy - nie ostatni.
Na rogu Rambli i Carrer de la Boqueteria zwróciliśmy uwagę na fasadę budynku Casa Bruno Quadros, ozdobionego parasolami, wachlarzami i smokiem. W obiekcie zwanym chińskim domem pod koniec XIX w. otwarto sklep z parasolkami. Zdjęcie na tle budynku obowiązkowe. Casa Bruno sąsiaduje z kolejnym „must see” czyli Casa Taberner - cztery pietra, na każdym inne okna i inne balkony. Całość dopełniona kolistym wykuszem, kopułą i bogato zdobioną balustradą.
Urzekł nas ponadto Placa del Pi, na którym akurat odbywał się mały targ, na którym można było kupić sery, miody oraz czekolady. NA targowanie nie ma szans. Nad placem dominuje fasada kościoła Santa Maria del Pi. Niestety kościół był remontowany więc nie mieliśmy okazji go podziwiać. Na placu działa jedna z najstarszych i najpopularniejszych kawiarni w Barcelonie - Pi. Wstąpiliśmy na kawę - wyborna. Żeby dotrzeć do placu musieliśmy odbić z La Rambli na Carrer del Cardenal Casañas.
Po powrocie na Ramblę naszym oczom ukazała się ciastkarnia z uroczo zdobioną fasadą (La Rambla 83). A zaraz potem stoiska z kwiatami. Kwiaty, kwiaty i kwiaty. W tym miejscu można odbić i po kilku minutach znaleźć się na najsłynniejszym targu spożywczym Barcelony czyli Marcat Sant Josep. My postanowiliśmy na targ przyjść następnego dnia... niestety zabrakło czasu żeby zawitać na niego. Szkoda. Zmierzając do celu, tj. na Placa de Catalunya, obejrzeliśmy zbudowany w 1777 r. Pałac Wicekrólowej. Budynek uważany jest za najcenniejszy przykład architektury barokowej w Barcelonie. Wszystkie przewodniki polecają zwiedzenie Pałacu. No cóż, tym razem przewodnikom nie zaufaliśmy.
Na rogu Rambli i Portaferrissa zwróciliśmy uwagę na fontannę umieszczoną na ścianie budynku, a właściwie na umieszczony nad nią obraz wykonany na ceramicznych kafelkach. Przedstawia on wygląd bramy średniowiecznej, która stała w tym miejscu do końca XVIII w.
Dosyć ciekawie prezentuje się też
budynek przy Rambla 122. W oczy rzuciła się nam loggia wsparta na wysokości
trzeciego pietra dwoma kolumnami. Naszym zdaniem budynek jest warty uwagi. Z
kolei na Rambla 121 uwagę przykuwa apteka. Na samym końcu Rambli czekała na nas
Fontanna Canatetas. Miejsce znane przez wszystkich kibiców FC Barcelona. To
przy tej fontannie świętuje się zwycięstwa drużyny. W ten oto sposób, po wielu
zachwytach nad architekturą, a także
klimatem panującym na deptaku dotarliśmy do Placa de Catalunya. Zaraz na
początku placu znajdują się schody prowadzące do Informacji Turystycznej. Na placu znajdziemy sporo rzeźb kamiennych
(co przedstawiają? Pozostawię to waszej wyobraźni), fontannę, a właściwie
sadzawkę oraz ludzi. Barcelona żyje. O każdej porze dnia i nocy. To jest w niej
najpiękniejsze. Nie ma minuty ciszy. Wszędzie słyszy się śmiech, rozmowy.
Wszystko to sprawia, że do Barcelony chce się wracać.
Po krótkim odpoczynku na Placa de Catalunya ruszyliśmy na podbój dzielnicy gotyckiej. Zaczęliśmy od XII wiecznego kościoła św. Anny. Mnie zachwyciły przykościelne krużganki. W kościele odbywają się od czasu do czasu koncerty. Już po chwili byliśmy na Placa de la Vila de Madrid. Tu właśnie znajduje się pochodzący z I-III w n.e. cmentarz. Błądząc po dzielnicy gotyckiej trafiliśmy na wielką bramę z kamiennych bloków. Brama, a właściwie pozostałości po niej, pochodzi z I w. p.n.e. Tuż obok można dostrzec resztki rzymskiego akweduktu z IV w.
Po krótkim odpoczynku na Placa de Catalunya ruszyliśmy na podbój dzielnicy gotyckiej. Zaczęliśmy od XII wiecznego kościoła św. Anny. Mnie zachwyciły przykościelne krużganki. W kościele odbywają się od czasu do czasu koncerty. Już po chwili byliśmy na Placa de la Vila de Madrid. Tu właśnie znajduje się pochodzący z I-III w n.e. cmentarz. Błądząc po dzielnicy gotyckiej trafiliśmy na wielką bramę z kamiennych bloków. Brama, a właściwie pozostałości po niej, pochodzi z I w. p.n.e. Tuż obok można dostrzec resztki rzymskiego akweduktu z IV w.
Przechodząc przez bramę wkroczyliśmy w zupełnie inny wymiar czasu i jednocześnie w najbardziej fascynującą część dzielnicy gotyckiej. Pierwszy w oczy rzucił się pałac biskupi - niestety wejść do niego nie można. Jednak zaraz obok otworzyła się przed nami Carrer de Santa Llucia., a wraz z nią Dom Archidiakona. Warto zajrzeć na dzieciniec. Wzbija się z niego naprawdę wysoka palma. Warto tez zwrócić uwagę na skrzynkę pocztową znajdującą się po prawej stronie bramy - jest wyjątkowa... Przemieszczając się dalej trafiliśmy do jednego z moich ulubionych miejsc w Barcelonie - Placa Sant Filip Neri. Mały przytulny placyk z fontanną na środku i dziećmi, które uczęszczają do mieszczącej się przy placu szkoły. W miejscu tym panuje błogi spokój. Następnym punktem programu była Katedra św. Eulalii. Jej budowę zaczęto już w XIII wieku, a. zakończono w XX w. Wstęp do katedry oczywiście jest płatny. Zdecydowanie jednak polecam wydać kilka euro, żeby zobaczyć wnętrza jej wenętrza. Dodam, że do katedry należą też ujmujące krużganki. Na nich możemy między innymi zobaczyć stadko 13 białych gęsi, które upamiętniają trzynastoletnią patronkę katedry.
No i kolejny plac - Placa del Rei, kiedyś dziedziniec królewskiego pałacu. Warto tu zajrzeć, w którąkolwiek stronę spojrzymy, zawsze będziemy otoczeni budynkiem z historią:
- salą, w której to władcy Hiszpanii powitali powracającego z odkrywczej podróży Kolumba;
- pałacową kaplicą;
- Torre del Rei Marti – XV wieczny wieżowiec;
- Muzeum Historii Miasta
Następnie skierowaliśmy się na
Placa de Sant Juame. Stanowi on centrum życia oficjalnego w Barcelonie. I
naprawdę trafić na niego bardzo łatwo gdyż jest on położony w samym środku
dzielnicy gotyckiej. Po obu stronach placu wznoszą się budynki, w których
rezydują wysocy rangą urzędnicy. Każda z demonstracji zaczyna się właśnie tu. Można
tu zaopatrzyć się w miarę tani prowiant, np. bocadillo czyli gorąca kanapkę za 3
euro. Sunąc powoli skierowaliśmy nasze kroki w stronę południowej części dzielnicy. Uważam, że dzielnica gotycka jest tak niesamowita, że trudno wskazać to co warte jest zobaczenia. Całość jest bajką, którą chciałam poznać. Tu wystarczy być, obserwować, spacerować. Dzielnica jest jak kobieta. Dzień upływa w niej raczej spokojnie mimo gwaru w niektórych miejscach, a w nocy to jedna wielka imprezowania. Puby, restauracje zawalane są głodnymi wrażeń ludźmi. Muzyka, wino lub inne używki, no i ludzie - to właśnie Barrio Gotico nocą.
W Barcelonie znajduje się także dzielnica arabska El Raval. Ją też zwiedziliśmy. Co w niej warto zobaczyć? Na pewno budynek Uniwersytetu Barcelońskiego. Wewnątrz można podziwiać dwa śliczne dziedzińce. Kolejnym zabytkiem wartym uwagi jest budynek, w którym obecnie mieści się Centrum Studiów nad Kulturą (kiedyś sierociniec). Do tego budynku również warto zajrzeć, ponieważ kryje trochę tajemnic np. dekoracyjną klatkę schodową czy rzeźbę symbolizująca Caritas. No i oczywiście kolejny sielsko - anielski plac, czyli Placa de Sant Augusti z kościołem Augustynów. Jednak przede i nade wszystko El Reval to El Gato czyli kot, od siebie dodam, że wilki. Można go zobaczyć i pogłaskać na ulicy Rambla del Ravel. Dzielnicę smakowaliśmy raczej spacerując jej uliczkami aniżeli zaglądając do wnętrz jej budynków czy kościołów. Tym bardziej, że mieliśmy jeszcze w planie słynną Riberę. A jesli Ribera to oczywiście Santa Maria del Mar. O kościele czytałam - książka Katedra w Barcelonie rozpaliła moją wyobraźnię. Nie zawiodłam się. Prace nad katedrą rozpoczęły się w roku 1324 i zakończyły po zaledwie 55 latach. Kamienne, wysokie, smukłe kolumny sprawiają wrażenie pnących się palm, których gałęzie podtrzymują sufit. Witrażowych okien świątynia nie posiada wiele, więc panuje w niej nastrojowy półmrok. Kolejne "must see". Następnie znaleźliśmy się na szerokim deptaku otoczonym po obu stronach drzewami. Kiedyś odbywały się tu jarmarki. Dziś kwitnie życie towarzyskie. Nieopodal znajduje się Muzeum Picassa. Kolejne miejsce, do którego postanowiliśmy wrócić później i się nie udało :-(. Dzień powoli zaczynał dobiegać końca, więc i my zaczęliśmy kończyć zwiedzanie. Na koniec zostawiliśmy sobie Parc de la Ciutadella - ulubione miejsce relaksu barcelończyków. Miejsce pikników, spacerów, randek, zabaw etc.
Dzień 2
W Barcelonie niepodzielnie króluje oczywiście Gaudi. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że chcemy zobaczyć bazylikę Sagrada Familia. Żeby bez problemów dostać się do wnętrza bazyliki, czyli nie stać w dwugodzinnej kolejce, a czasem pewnie i dłuższej, na miejsce trzeba przybyć przed otwarciem kas biletowych. Stosując ten patent w kolejce staliśmy może z 10-15 minut. Kolejną zaletą przybycia w porannej porze jest to, że jest niewielu zwiedzających, a na pewno mniej aniżeli ok. godziny 13. Sagrada Familia na mnie zrobiła ogromne wrażenie. Taką architekturę można zobaczyć tylko w Barcelonie. Budowę kościoła rozpoczęto w latach 80 XIX wieku i do dnia dzisiejszego nie została zakończona. Gaudi zmarł w 1926 r. pozostawiając niedokończone dzieło. Zakończenie budowy planuje się na rok 2026.
Bazylika to z zewnątrz rzeźbiona misternie fasada. Każdy detal jest dokładnie przemyślany, nic tam nie jest przypadkiem. Nie sposób wchłonąć wzrokiem każdego elementu budowli. Wnętrze zaskoczyło mnie ogromną przestrzenią. Świątynia może podobno pomieścić 14 tys. ludzi. Mimo wielkich rozmiarów sprawia ono wrażanie lekkości i delikatności. Przypomina las wielokształtnych pni, których konary podtrzymują dach. Oczywiście wjechaliśmy też windą na wieżę ponad fasadą Bożego Narodzenia (druga opcja to wieża nad fasadą Męki Pańskiej). Następnie zeszliśmy krętymi schodami umieszczonymi wewnątrz wieży. W krypcie kościoła znajduje się grób Gaudiego - my musieliśmy zrezygnować z jego odwiedzin ponieważ odbywało się tam akurat prywatne nabożeństwo.
Dalej podążaliśmy śladami Gaudiego, ale zanim dotarliśmy do jego następnego arcydzieła zrobiliśmy spacer po znajdującej się przy Sagrada Familia Avenida de Gaudi. Na samym początku alei stoi (wraz z pięcioma identycznymi) zaprojektowana w 1909 r. latarnia z bogato zdobioną górną partią. Warto poświecić chwilę aby dokładnie przyjrzeć się zabytkowi. Aleję zamyka Szpital św. Pawła. Jego początki sięgają XV w. i co ciekawe został on wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W związku z tym, że trwały prace remontowe nie zdołaliśmy wejść do środka.Spod Hospital de Sant Pau odjechaliśmy metrem na Placa de Catalunya, aby po krótkiej siejcie udać się w kierunku kolejnych perełek Barcelony. Pierwszą z nich był Casa Batillo - oczywiście dzieło Gaudiego. Budynek sprawia wrażenie wyjętego z bajki Alicja w Krainie Czarów. Magia kolorów i form przeniosła mnie w zupełnie inny wymiar. Charakterystyczną cechą budynku są balkoniki z balustradami przypominającymi oczodoły czaszki. Poza tym uwagę warto zwrócić na kolumny podtrzymujące niższe balkony mające imitować kości. Cała fasada pokryta jest kawałkami potłuczonych, kolorowych kafli. No i ten dach. o niezwykłym kształcie jakby pokryty łuskami. Wnętrze budynku zapewne także zapiera dech w piersiach. Niestety nie mieliśmy okazji zobaczyć pomieszczeń. Nasze środki finansowe były ograniczone a cena biletu umożliwiającego wstęp do Casa Batillo to 20,30 euro. Dodam, że budynek świetnie wygląda o zmroku gdy fasada jest oświetlona.Warto z aparatem w ręku pofatygować się gdy budynek jest oświetlony i popstrykać zdjęcia.
Po ochach i achach nad Casa Botllo skierowaliśmy się do Casa Mila czyli znowu mieliśmy spotkanie z Gaudim. Budynek przypominać ma skały Monserat. Budowla ma fasadę kamienną i co ciekawe pozbawiona jest katów prostych. Casa Mila to chyba najczęściej odwiedzany dach na świecie. Architekt umieścił na min dziwaczne rzeźby w rzeczywistości pełniące rolą kominów. Gaudi podobno do dekoracji niektórych kominów użył rozbitych butelek po szampanie, który wypito podczas uroczystości inauguracji budynku. Przede wszystkim ze względu na te właśnie kominy zdecydowaliśmy się zapłacić 16 euro. Było warto.
Oba architektoniczne cuda Gaudiego znajdują się w dzielnicy Eixemple przy najbardziej luksusowej ulicy w Barcelonie. Ale Eixemple to nie tylko Gaudi. To m.in.:
- Casa Pascau i Pons,
- uliczne latarnie-ławeczki zaprojektowane w 1906,
- piękna fasada Comalat przy calle Corsega 316,
- multum restauracji i barów tapas zdecydowanie lepszych od tych funkcjonujących wzdłuż Rambli.
Do Parku Guell dostaliśmy się z Eixemple metrem (przystanek na Avenida Diagonal).
I tak oto upłynął nam drugi dzień w Barcelonie.
Dzień 3
Trzeciego dnia z samego rana spakowaliśmy nasze rzeczy do walizek i udaliśmy się do przechowalni bagaży, która znajduje się bardzo blisko Placa de Catalunya. Już bez zbędnych ciężarów ruszyliśmy na Placa d'Espanya skąd autobus zabrał na wzgórze Montjuic. Przygodę ze wzgórzem zaczęliśmy od Poble Espanyol. Hiszpańskie Miasteczko, które powstało w 1929 r. zajmuje powierzchnię 49 000 m kw. Znaleźliśmy tu kopie budynków charakterystycznych dla różnych regionów Hiszpanii. Twórcy odtworzyli z wielką starannością fasady, a niekiedy i wnętrza 117 domów czy obiektów publicznych. Oczywiście znajduje się tu sporo sklepików z pamiątkami, tradycyjnymi wyrobami poszczególnych regionów czy restauracji. Po Poble spacerowaliśmy wąskimi, ukwieconymi uliczkami, które przenosiły nas w coraz to inne regiony hiszpańskiej kultury i tradycji. Jest to miejsce niezwykle przyjemne i co ważne pozwala spojrzeć na Hiszpanię z nieco szerszej perspektywy. Następnie autobusem (kursują rzadko) wjechaliśmy jeszcze wyżej. Wysiedliśmy z autobusu przy stacji kolejki liniowej i już po kilku minutach wspinaczki (tym razem na własnych nogach) byliśmy w ogrodzie - Jardins de Juan Brossa. Ogród bardzo piękny jednakże myślę, że prawdziwego cudu natury doświadczają odwiedzający go późną wiosną lub latem.
Już trochę zmęczeni i bardzo głodni wróciliśmy, tym razem kolejką szynową, do centrum Barcelony. W jednej z restauracji znajdującej się w Barrio Gotico zamówiliśmy paellę. Za namową kelnerki zdecydowaliśmy się na dodatki w postaci owoców morza. Krewetki, kalmary i tym podobne stworzenia nie były specjałami, które moje kubki smakowe przyjęły z zadowoleniem. Wychodzę jednak z założenia, że w życiu wszystkiego trzeba spróbować :). Na marginesie dodam, że paella to typowo hiszpańska potrawa, której głównym składnikiem jest ryż, a do niego mogą być dodane właśnie owoce morza czy też kurczak lub królik.
Po krótkiej sjeście odebraliśmy bagaże i aerobusem z Placa de Catalunya pojechaliśmy na lotnisko.
PRAKTYCZNIE:
Transport:
Transport:
- Z lotniska do centrum Barcelony: Areobus, koszt 10,40 (w dwie strony) - bilet kupujemy w autobusie
- Poruszanie się po mieście:
Dla nas najlepszym rozwiązaniem był bilet 10-przejazdowy T-10 w cenie 9,80 euro. Pozwala on na 10 przejazdów autobusem lub/i metrem. Jedno "skasowanie" biletu ważne jest 75 minut. Przez ten czas można się przesiadać z jednej linii metra na drugą lub do autobusu. Przy każdej przesiadce trzeba przejechać biletem po czytniku, jednak jeśli nie przekroczyliśmy 75 minut to nie skasuje nam kolejnego biletu. Jednego karnetu można używać np. w dwie osoby - pierwsza osoba przejeżdża biletem po czytniku, wchodzi, podaje bilet drugiej osobie i znowu tak samo.
- Casa Batllo - bilet 20,30 euro
- Casa Mila - bilet 16 euro
- Palau Guell - bilet 12 euro
- Sagrada Familia - bilet bazylika + wieża 12 euro
- Park Guell - bezpłatnie
- Poble Espanyol - 11 euro
- Katedra św. Eulali - bilet 6 euro
- Muzeum Figur Woskowych - bilet 15 euro
- Kościół Santa Maria del Mar -bilet ok. 3 euro
- Gran Treatre de Liceu - bilet poniedziałek-piatek-11,5 euro sobota-niedziela - 10,5 euro
- Muzeum Picasso - bilet 11 euro
czy z lotniska do centrum Barcelony nie można korzystać z biletu T10??
OdpowiedzUsuńz góry dziękuję za odpowiedź ;-)
Witam,
Usuńz lotniska do centrum Barcelony można dostać się korzystając z T10 autobusem nr 46.
Pozdrwiam
Brawo, bardzo wyczerpująca relacja! Kopalnia informacji o Barcelonie:) My jesteśmy w trakcie pisania własnej, ale tymczasem zapraszamy do pierwszej części, tej z informacjami praktycznymi: http://lecebochce.pl/barcelona-informacje-praktyczne/
OdpowiedzUsuń