poniedziałek, 29 lutego 2016

Jak z pewnym Tajem wędrowaliśmy po Doi Inthanon


Zacznę od tego, że do Doi Inthanon National Park nie jest łatwo dotrzeć przy ograniczonym budżecie. Dodam, że dodatkowym utrudnieniem był fakt, że nie chcieliśmy jechać z wycieczką zorganizowaną. Dla zasady. 5 minut tu, 5 minut tam... to nie dla nas. Poza tym każde z biur ma w pakiecie wycieczki do wioski Karen (długie szyje). Nie chciałam oglądać kobiet z obręczami na szyi. Jest to moim zdaniem niehumanitarne. Kiedyś pewnie była to tradycja, dziś jest to robienie pieniędzy na tych biednych kobietach. Nie zamierzam wspierać tego biznesu. Obładowane ludźmi słonie także mnie nie interesują, a ta atrakcja często jest częścią pakietu. Tak więc pomysł zakupu wycieczki zorganizowanej upadł tak naprawdę zanim powstał.

Musieliśmy sporo się nagłówkować, żeby było po naszemu, ale wyszło rewelacyjnie...


Dzień zaczął się dla nas bardzo wcześnie. Ustaliliśmy, że do miasta Chom Thong, położonego najbliżej Parku Narodowego Doi Inthanon, kursują żółte busy (songthaew'y). Miejsce startu - Chiang Mai, Chang Phueak Bus Terminal. Czas operacyjny - 7:00. Poszło na tyle dobrze, że za 35 bht od osoby, po dwóch godzinach drogi, byliśmy prawie u celu. Teraz czekało nas najgorsze, czyli znaleźć songthaew'a, który zawiezie nas w góry. Na dworcu jest sporo kierowców, którzy z chęcią na pakę wezmą turystów. Problemem jest cena i niewielu turystów przypadających na wielu kierowców. Na miejscu spotkaliśmy młodego Taja, który podobnie jak my planował zobaczyć wodospad i pagody królewskie. Jednak 3 osoby to wciąż było za mało, aby zmieścić się w naszym budżecie. Cały dzień to koszt 1500 bht, więc przy np. 10 osobach zapłacilibyśmy po 150 bht. Zgodnie postanowiliśmy czekać, a żeby czas szybciej płynął udaliśmy się do pobliskiej świątyni. Los nam sprzyjał. Spotkaliśmy tam rodzinę z Bangkoku, której plany były zbliżone do naszych i tak w 7 osób ruszyliśmy w górę.


Pierwszy przystanek - wodospad Wachiratham. Mieliśmy dużo szczęścia, minibusy z turystami i iPhonami dopiero się zjeżdżały, więc nie było tłumów. Niesamowite miejsce. Bardzo cieszyliśmy się, że udało nam się tam dostać, gdyż i ponieważ wodospad robi piorunujące wrażenie. Poniżej oczywiście kilka zdjęć, ale wiadomo - bez szumu wody i szmeru drzew w żaden sposób nie oddadzą one prawdziwości tego miejsca. 


Po kilku minutach byliśmy już w naszym songthaew'ie, a tam w najlepsze trwała dyskusja. Ni w ząb nie rozumieliśmy o co im chodzi. Koniec końców okazało się, że jeden z naszych towarzyszy chce zrobić 3 godzinny trekking. W zasadzie to był jego główny cel tej wycieczki, a pytanie brzmiało czy my też jesteśmy chętni. Łączna cena wynajęcia busika miała wzrosnąć z 1500 bht do 1800 bht, ale podobno widoki nieziemskie, więc w sumie czemu nie? Dla Tajów Doi Inthanon jest Parkiem niezwykłym. Jest to jedyny park w Tajlandii gdzie są górskie lasy, gęste od dębów, sosen, kasztanów, magnolii - roślinności, która zazwyczaj kojarzy się z klimatem umiarkowanym. Nie wspomnę już o licznych gatunkach ptaków. 


Jedynie tajska rodzinka nie była zainteresowana z tego względu, że trekking mieli odbyć następnego dnia. Oni zostali na parkingu w miejscu gdzie zaczyna się trekking, a nasza trójka ruszyła w nieznane. Koszt trekkingu 200 bht, ale boss tak zakombinował, że oto ni stąd ni zowąd szliśmy z 11 osobową grupką młodych Tajów i Tajek. Przewodniczą była chyba ok. 15-letnia dziewczyna, która angielskiego ni w ząb. Nie mieliśmy zielonego pojęcia o czym mówiła. Od czasu do czasu nasz towarzysz tłumaczył jej słowa, ale w sumie na każdym przystanku była tabliczka po angielsku, więc bez problemu sobie radziliśmy. Początkowo nie byliśmy zachwyceni. Las, jak las, ale z biegiem czasu... było coraz piękniej. Najpierw polana, a potem spowity we mgle las deszczowy, na który patrzeliśmy idąc stromym stokiem. Co jakiś czas zza mgły wynurzały się sterczące w górę skały. I jeszcze przemili ludzie, którzy byli towarzyszami naszego trekkingu. Tak na marginesie dodam, że momentami odnosiliśmy wrażenie, że dla niektórych z nich byliśmy większą atrakcją niż te widoki.


Ta zupełnie przypadkowa wycieczka była największą  i najfajniejszą atrakcją z całego wypadu do Parku Narodowego. Nie przebiło jej nic. Nawet pagody, które oglądaliśmy także podczas trekkingu, z tym, że z oddali. Bossowi dziękowaliśmy chyba z tysiąc razy, że nas ze sobą zabrał. Na koniec gdy przyszło do opłaty nasza grupa upierała się, że za nas zapłacą, cały czas się uśmiechając. Ci ludzie są niesamowicie. Tak mili, serdeczni, mają w sobie tyle ciepła, że to jest aż niewiarygodne. Niezliczoną ilość razy otrzymaliśmy od nich absolutnie bezinteresowną pomoc. Gdyby wszyscy ludzie mieli w sobie cząstkę z Taja, świat byłby z pewnością piękniejszy.


Trekking trwał rzeczywiście 3 godziny. Na parkingu już czekała na nas rodzinka i kierowca. Załadowaliśmy się na pakę i ruszyliśmy na najwyższy szczyt Tajlandii. Generalnie nic ciekawego. Następnym celem były Pagody Królewskie (Royal Twin Pagodas). Zbudowane zostały jako prezent dla Króla (1987) i Królowej (1990) od armii tajlandzkiej. Z zewnątrz prezentują się zdecydowanie ciekawiej niż wewnątrz. Byłam nawet nieco zawiedziona. Spodziewałam się ochów i achów, a określiłabym te wnętrza jako skrajnie minimalistyczne. Rozczarowanie wynagrodziły mi ogrody okalające pagody. Zadbane i przemyślane. Idealne.
Najfajniejszy widok na Króla i Królową rozpościera się z nieoficjalnego punktu widokowego. Po jasnej stronie mocy, :-) czyli tam gdzie stoi Queen Pagoda, nad napisem w języku tajskim jest wydeptana stroma ścieżka. Prowadzi do miejsca z którego rozpościera się ten świetny widok. Bez problemu się wdrapiecie. Warto. Spotkaliśmy tam Niemca, który wykupił sobie wycieczkę objazdówkę i był strasznie wkurzony, ponieważ wszystko było szybko i nie mógł delektować się miejscami, które zwiedzał. Z kolei Anglik, zrobił sobie samotną wycieczkę na skuterku i absolutnie nie żałował.


Pagody były ostatnim punktem programu. Rodzina została w ośrodku wypoczynkowym, a my ruszyliśmy do Chom Thong. Kierowca wysadził nas na dworcu autobusowym i wskazał gdzie mamy czekać na transport do Chiang Mai. Przysiedliśmy więc na krawężniku i czekamy. Czekamy, czekamy, a tu nic nie jedzie. Wpadłam na pomysł, żeby przemieścić się w jakieś inne miejsce. Ruszyliśmy. Nasz kierowca nas dostrzegł, od razu przybiegł, zaprowadził nas z powrotem na miejsce z którego ruszyliśmy i razem z nami czekał na autobus. Pilnował, żebyśmy "nie uciekli". Gdy tylko dostrzegł zbliżający się pojazd, zatrzymał go dla nas i zapakował do środka. Rupieciowaty autobus był wypełniony po brzegi. Udało nam się wbić na tylne fotele pomiędzy mnichów. Byliśmy niezłą atrakcją. Nawet zdjęcia nam pstrykano. No cóż, byliśmy jedynymi turystami, na tej trasie pewnie rzadko spotykanymi. No i znowu przekonałam się, że Tajowie są najbardziej pozytywnym narodem na świecie. Absolutnie nie dziwi mnie fakt, że gdy tylko pytaliśmy ludzi podróżujących po świecie:

- Który kraj najbardziej Cie urzekł?

prawie zawsze padała odpowiedź:

- Tajlandia.

W Chiang Mai wylądowaliśmy późnym wieczorem. Zmęczeni jak cholera, ale szczęśliwi. Dla takich dni jak tamten warto pakować plecak i ruszać, czasem w nieznane.

PRAKTYCZNIE:

Koszty:
  • Bilet na autobus z Chiang Mai do Chom Thong - 35 bht
  • Bilet wstępu do Parku Narodowego - 300 bht / osoba
  • Przewodnik na trekking - 200 bht (do podziału na całą grupę)
  • Songthaew z kierowcą - 1500 bht / 1800 bht (do podziału na maksymalnie 10 osób)
  • Wycieczka zorganizowana kupiona w Chiang Mai - 1200 bht / osoba
Dojazd:
  • Etap I - Dojazd z Chiang Mai do Chom Thong. Z samego rana (ok. 7:00) trzeba przejść się na dworzec autobusowy Chang Phuaek i wsiąść do żółtego songthaew'a jadącego do Chom Thong. Czas podróży to ok. 1,5-2 h. Cena biletu na koniec 2015 r. - 35 bht.
  • Etap II - Doi Inthanon - Na "dworcu autobusowym" w Chom Thong trzeba znaleźć kilka osób chętnych na wycieczkę po Parku Narodowego. Ktoś taki powinien się kręcić po parkingu lub w okolicach pobliskiej świątyni. Można oczywiście wynająć songthaew'a do własnej dyspozycji, ale koszt to minimum 1500 bht.
Rady ogólne:
  • W Parku Narodowym zawsze jest inna pogoda niż na nizinie. Gdy na nizinach jest 35 stopni i czyste niebo, to w Parku może być nawet 25 stopni mniej i chmurzaście. My tak właśnie mieliśmy. Warto wziąć kurtkę i bluzę.
  • Weź ze sobą coś do jedzenia i picia. W Parku Narodowym w pobliżu atrakcji turystycznych jest kilka sklepików, ale raczej kiepsko wyposażonych.

3 komentarze

  1. Witam, wlasnie szukamy pomyslow na zwiedzanie polnocnej Tajlandii. Wasze doswiadczenia bardzo nam pomoga.Ciesze sie, ze trafilismy na Wasz blog.Dziekujemy i pozdrawiamy! Margaret i Gregoey

    OdpowiedzUsuń
  2. A my cieszymy się, że mogliśmy pomóc. Udanej podróży. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń