sobota, 6 kwietnia 2019

Porto - Dzień II


Porto to jedno z najpiękniejszych miast w Portugalii. Wiem, powtarzam się. Płyta się zacięła i będę wszem i wobec głosiła, że Porto trzeba zobaczyć, poczuć, posmakować. Czasu na to miasto mamy przeznaczone sporo, a jednak płynie on tak szybko, że staramy się go nie marnować na przesiadywanie w apartamencie. 

Po śniadaniu ruszamy w miasto. Mamy zamiar zacząć od wizyty w parku o nazwie Jardins do Palácio de Cristal, czyli w ogrodach kryształowego pałacu. Niech Was nie zmyli nazwa tego miejsca. W ogrodach nie doszukacie się żadnego pałacu, a na pewno nie kryształowego. Po 86 latach, w 1951 roku, został on zburzony. W jego miejscu zbudowano halę sportowo-widowiskową Rosa Mota. Nota bene niezbyt urodziwą, bo wygląda jak wielkie ufo. Warto się natomiast wybrać do tego parku, aby zobaczyć wszystko to, co znajduję się wokół niej i tak też zrobiliśmy.


Cztery lata temu nie trafiliśmy w to miejsce, więc dziś mamy zamiar nadrobić zaległości. Pogoda nas rozpieszcza. Spacerujemy. Na dzień dobry spotykamy pawie. Olaf jest zachwycony. Mało tego, mieliśmy bliższe spotkanie z kurami, kaczkami, kaczątkami, rybkami. Z ogrodów rozciąga się niesamowita panorama na miasto i jego nieodłączny element - rzekę Duoro. Spotykamy sporo turystów, ale chyba jeszcze więcej miejscowych. Czytają książki, gazety, podziwiają panoramę miasta, spacerują, wylegują się na kocach. Atmosfera sprzyja relaksowi. Jest naprawdę fajnie, więc czas płynie szybko. Biorąc pod uwagę fakt, że tu i ówdzie wyskakują rożne ptaszyska ciężko jest nam się wydostać z ogrodów. Miejsce urzekło nas wszystkich, ale trzeba iść dalej.


Wracamy do centralnej części miasta. Jeszcze raz postanawiamy zobaczyć miasto z punktu widokowego Miradouro da Serra do Pilar. Idziemy po górnej kondygnacji mostu Luisa I. Widoki są fenomenalne - chyba nie ma na świecie takiej drugiej panoramy miejskiej. Spacer po moście to "must do". Tym razem podziwiamy Porto w innych okolicznościach. Błękit nieba genialnie komponuje się z otoczeniem. Ostatnie spojrzenia i wracamy na drugą stronę rzeki.


Po raz kolejny idziemy pokręcić się po urokliwej Ribeirze. Chcemy wytropić panie robiące pranie na ulicy, poczuć zapach smażonych sardynek. Błądzimy bez celu krętymi i ciasnymi uliczkami. Może nawet "uliczki" to za mocne określenie. Z każdej strony otaczają nas kolorowe fasady budynków. Co rusz spotykamy turystów. Większość mieszkańców się stąd wyprowadziła, a ich mieszkania są powoli przekształcane w apartamenty dla gringos. Pokonujemy dobre kilkadziesiąt schodów i dochodzimy do katedry - Se. W jej wnętrzach byliśmy 4 lata temu więc odpuszczamy sobie jej zwiedzanie. Podziwiamy otoczenie oraz panoramę rozciągającą się ze wzgórza, na szczycie którego dumnie stoi katedra. Słoneczko świeci, uliczny muzyk umila czas znanymi melodiami. Chwilę siedzimy, aby poczuć atmosferę miejsca i decydujemy się ruszać dalej.


W końcu trafiamy na dworzec kolejowy Sao Bento, który swoja historię zaczął pisać na poczatku XX wieku. Nie jest to taki zwykły dworzec kolejowy. To miejsce gdzie pierwsze skrzypce, zaraz po pociągach, grają azulejos. To jeden z najpiękniejszych dworców ma jakich miałam okazję być. Ponad 20 tysięcy płytek przedstawia historię i życie codzienne Portugalii. Przedstawiają one m.in. bitwę pod Valdevez, która miała miejsce w 1140 roku, Egasa Moniza wraz z rodziną przed królem Kastylii Alfonso VII, zdobycie Ceuty w 1415 roku czy wkroczenie króla Portugalii Jana I do Porto w 1387 roku. Mniejsze kolorowe panele powyżej przedstawiają historię transportu w Portugalii. Panele na wprost wejścia przedstawiają sceny związane ze zwykłym życiem mieszkańców północnej Portugalii. Jednym słowem jest co podziwiać. To była nasza druga wizyta w tym miejscu, a zachwycaliśmy się jakbyśmy byli tam po raz pierwszy. Tak samo zresztą jak każdym innym miejscem w tym wspaniałym mieście.


Dzień powoli się kończy. Czas napełnić brzuchy. Testujemy polecane na blogach miejsca. Najpierw jemy ogromną Francesinhe w słynnej Cafe Santiago. Jest pysznie i kalorycznie, ale mamy do odwiedzenia jeszcze jedno miejsce. Jest nim Casa Guedes, czyli znów znana i lubiana (przede wszystkim przez lokalsów) kanapkarnia. Nie taka zwykła kanapkarnia, bo kluczowym składnikiem tutejszych bułek jest marynowana w piwie wieprzowina. Polecam z ciemnym piwem. Smak ciekawy, ale francesinha + buła to już było za dużo.


Czas biegnie nieubłaganie. To nasz ostatni wieczór w Porto. Jutro rano się ewakuujemy w kierunku Bragi i Guimaraes. Jest tak fajnie, że z chęcią zostałabym w tym mieście jeszcze trochę. Pomimo tego, że nie robiliśmy w Porto nic konkretnego, to spędziliśmy w nim cudowne chwile. Wypoczęliśmy, zwolniliśmy, odcięliśmy się od codzienności. Miasto nas uwiodło i co ciekawe, naszego 2-latka także. Szalenie mu się w Porto podobało. Trzeba jednak ruszać dalej.

PRAKTYCZNIE:

Nocleg w Porto:
  • APOSENTUS - Your Home in Martires da Liberdade - Wygodny, ładnie urządzony, czysty i dobrze wyposażony apartament położony ok. 15 minut piechotą od dolnej Ribeiry. Rezerwując można wykupić dodatkowo miejsce parkingowe w cenie 10 euro za dobę, co jest rzadkością w ciasnym Porto. 2 minuty od apartamentu jest sklep Pingo Doce, co przydaje się w kontekście śniadania. Dla nas rewelacja!
Gdzie zjeść w Porto:
  • Na klasyczny obiad w dobrej cenie polecane są przede wszystkim restauracje Taberna Santo António i Cana Verde. Mijaliśmy je kilkukrotnie i zawsze było w nich pełno gości (nie tylko turystów) więc jest to najlepsza rekomendacja.
  • Francesinhe najlepiej zjeść w Cafe Santiago w pobliżu Rua de Santa Catarina. Oprócz tego  w wielu źródłach polecane są: Lado B Cafe (obok Cafe Santiago), Café Restaurante O AfonsoCantarinha.
  • Na deser, kawę i słodkości warto się wybrać do miejsc o nazwie: Leitaria da Quinta do Paço, Bakery and Pastry Shop "Bolhão".
  • Oprócz tego warto, a może i trzeba spróbować kanapki w Casa Guedes. Kanapki ciekawe, ale atmosfera tego miejsca pod wieczór jest po prostu obłędna.

1 komentarz