Zacznę niezbyt zachęcająco - Lizbona nie była uwzględniona w naszym pierwotnym planie 2-tygodniowej podróży po Portugalii. W stolicy co prawda zaczynaliśmy i kończyliśmy naszą przygodę z tym krajem, ale zmierzaliśmy ograniczyć się wyłącznie do lotniska. Na szczęście plany można weryfikować i zmieniać. W mieście spędziliśmy 2 dni i ani przez chwilę nie żałowaliśmy, że zdecydowaliśmy się na powtórkę z Lizbony. Powtórkę z tego względu, że w 2013 roku spędziliśmy w stolicy 3 dni.
Pogoda nie była dla nas jakoś specjalnie łaskawa. Powiedziałabym, że była w kratkę, z lekką przewagą deszczu, ale właśnie tego się spodziewaliśmy. Mało tego - właśnie dlatego przyjechaliśmy do stolicy Portugalii, żeby nie moknąć w jakiejś małej nadmorskiej miejscowości. Bluzy i kurtki przeciwdeszczowe poszły w użycie. Postanowiliśmy się nie poddawać. Zaczęliśmy nieźle. Trafiliśmy do super apartamentu za rozsądne pieniądze. Po spelunce z Lagos było to coś, co cieszyło szczególnie. Byliśmy dobrej myśli. Mieliśmy mocne postanowienie, że pogoda nie popsuje nam humoru. Ostatecznie okazało się, że nie taki diabeł straszny (a raczej huragan Leslie), więc nie popsuła.
Lizbonę postanowiliśmy ogarnąć na żywioł, bez wyznaczania konkretnych miejsc na mapie, do których chcemy dotrzeć. Tam gdzie nogi nas poniosą - takie było hasło przewodnie podczas zwiedzania miasta. Kręciliśmy się trochę bez celu czerpiąc z tego ogromną radość. Chcieliśmy po prostu trafić do miejsc, które zapadły nam w pamięci z pierwszego wyjazdu, a może przy okazji odkryć nowe i fajne zakamarki miasta.
Pierwszego dnia postanowiliśmy nie oddalać się zbytnio od "hotelu", a że był w ścisłym centrum dzielnicy Chiado, to od samego wyjścia z kamienicy byliśmy w miejscach turystycznie interesujących. Zwiedzanie zaczęliśmy dosyć późno. Rano przywitał nas deszcz. Nie padało, lało. Na spokojnie zjedliśmy śniadanie, pojechaliśmy zwrócić auto do wypożyczalni, żeby nie musieć opłacać parkingu, ogarnęliśmy się i ok. 13 ruszyliśmy na miasto. W związku z niepewną pogodą skupiliśmy się na okolicach naszej kwatery, czyli Baixa-Chiado. Co kilkadziesiąt minut chowaliśmy się w Pingo Doce (portugalskiej biedronce), kawiarniach czy kościołach. Baixa jest dzielnicą nastawioną na turystów, tak więc z ucieczką przed deszczem nie było najmniejszego problemu. Na nasze szczęście pogoda z godziny na godzinę była coraz przyjemniejsza.
Lizbona była dla nas powtórką z rozrywki, ale szczerze powiedziawszy odkrywaliśmy ją na nowo. Odkrywaliśmy inne oblicze tego miasta. Ani lepsze, ani gorsze - po prostu inne. Szukaliśmy miejsc zajmowanych przez mieszkańców i nawet się to udawało. Jednym z takich miejsc okazała się wąska i krótka uliczka o nazwie Tv do Forno. Znajdują się wzdłuż niej 3 knajpki z pysznym jedzeniem, świetną atmosferą i zaskakująco niskimi cenami. Przez te 2 dni stołowaliśmy się wyłącznie w jednej restauracji, a będąc jeszcze kiedyś w Lizbonie na pewno do niej wrócimy.
Drugi dzień był już zdecydowanie bardziej słoneczny, co nas niezmiernie ucieszyło. Po huraganie nie było już śladu. Bagaże wylądowały w skrytce bagażowej, a my zdecydowaliśmy się powędrować trochę okrężnymi drogami w stronę Alfamy. Słoneczko przygrzewało, więc korzystaliśmy z tego ile wlezie. Nie chcieliśmy "marnować" danego nam czasu na kolejne muzea czy obiekty historyczne, takie jak Zamek św. Jerzego czy Muzeum Azulejos. Woleliśmy błądzić i dać drugą szansę dzielnicy, która nie przekonała nas do siebie podczas pierwszej wizyty w Lizbonie. Alfama wykorzystała tą szansę - tym razem nas zauroczyła.
A jak Alfama, to oczywiście punkty widokowe: Miradouro das Portas do Sol i Miradouro Santa Luzia. Oba są warte zachodu (pewnie także o zachodzie słońca, czego osobiście nie doświadczyliśmy). Gdyby ktoś zapytał mnie, z którego roztacza się piękniejszy widok, odpowiedziałabym - nie wiem. Są to takie must see / visit czy jakkolwiek inaczej. Tak czy siak, będąc w Lizbonie warto o nie zahaczyć. Tym bardziej, że można tam posłuchać lizbońskich muzyków, którzy chyba najlepiej na świecie odnajdują się w tworzeniu tzw. muzyki ulicznej. Szczerze powiedziawszy, to m.in. za muzykę pokochaliśmy to miasto. Co rusz, w wąskich uliczkach miasta czy na placach, unosiły się przyjemne dla uszu dźwięki - nie tylko fado. To chyba jedno z bardziej rozśpiewanych miast, a chyba na pewno w Europie.
Wszystkie przewodniki zalecają zwiedzanie Alfamy tramwajem nr 28. W 2013 roku poddaliśmy się tym zaleceniom. Nic jednak z tej przejażdżki, prócz tłoku w tramwaju, nie pamiętam. Tym razem postanowiliśmy sobie odpuścić. Tramwaje kursowały, ale wydaje mi się, że przejażdżka nimi do przyjemnych raczej by nie należała (tym bardziej z 2 latkiem). Dzielnice zwiedzaliśmy pieszo i w sumie też było fajnie. Tramwaje fotografowaliśmy i oglądaliśmy z zewnątrz, ku uciesze Olafa.
Trochę obdrapana, brudna, trochę nostalgiczna, a jednocześnie kolorowa i miejscami wesoła Alfama, zajęła nam praktycznie cały dzień. Tak jak wspomniałam, nie spieszyliśmy się jakoś specjalnie. Powiedziałabym nawet, że zwiedzaliśmy w żółwim tempie.
To był nasz ostatni dzień w Portugalii. Fajnie, że Portugalia pożegnała nas słoneczkiem, czyli pogodą jaką mieliśmy przez prawie cały październikowy wyjazd. Dzięki temu mogliśmy z uśmiechem na ustach pospacerować po mieście, a to lubimy najbardziej.
Brak komentarzy
NAPISZ COŚ